niedziela, 21 maja 2017
Nowy początek
Rozpoczynam pisanie na wattpadzie I Don't Remember Who I'm - historia o kpopowym zespole - BTS
wtorek, 25 kwietnia 2017
Wybacz, że to nie rozdział...
Hej, ludzie! Ktoś tu jeszcze zagląda? Statystyki mówią, że owszem. Wybacz, że zrobiłam nadzieję na kolejny rozdział. Mówiąc szczerze - chciałam usunąć tego bloga, nic nie wyjaśniając - STOP! Nie przestawaj czytać tego posta! Nie myśl, że piszę w nim tylko o tym, że się poddaję w tworzeniu tej historii! Póki co wyczerpała mi się wena na tego bloga. Jak nie mam pomysłów, to po co pisać na siłę? Nic dobrego by z tego nie wyszło. Jednak nie porzucam pisania tak ogółem ani nie porzucam też tego bloga... Zostawiam go w spokoju na jeszcze jakiś czas... Bo pracuję nad kolejną historią! Tym razem nie będzie o żadnym zespole. Kawałeczek opowieści wrzucam poniżej. I teraz pytanie - dać link jak skończę i opublikuję? Nie zamierzam tego robić już na bloggerze a na wattpadzie. Jeśli jesteś ciekawa/y, co dalej i spodobało ci się to skomentuj, a gdy skończę wrzucę link do całości :D
❤❤❤
Miłej lektury!❤❤❤
Budzik zadzwonił punktualnie,
więc Dean byłby w pracy również punktualnie, gdyby oczywiście jakąś posiadał.
Niestety sytuacja, w jakiej się znalazł, nie pozwalała mu na prowadzenie
normalnego życia, a co się do tego zaliczało - nie mógł mieć pracy. Właściwie
czymś tam się zajmował w domu. Tworzył strony internetowe i co miesiąc miał z
tego wpływy, ale pracą się tego nazwać nie dało. Dla zabicia nudy wstawał
wcześnie rano i wychodził do parku, żeby poczytać książkę. Tak samo było
również tamtego dnia. Jak zwykle wstał, ubrał się, zjadł śniadanie, spakował
plecak i wyszedł. Wszystko robił automatycznie. Jakby nie był człowiekiem, ale
robotem wyzbytym z uczuć. Jednak mimo wszystko miał uczucia, serce i duszę, ale
tak bardzo poranione, że niemal martwe. Przeżył w życiu już wiele, a każde
kolejne smutne doświadczenie zabierało mu wiarę w lepsze jutro. W chwilach gdy
wydawało się, że może być już całkiem dobrze, coś się działo i gasiło tą małą
iskierkę nadziei, nie pozwalając by stała się płomieniem. Właśnie nadeszła taka
chwila
Szedł parkiem, patrząc na
swoje buty. Coraz częściej zastanawiał się, czy gdyby jego życie potoczyło się
inaczej to czy byłby szczęśliwy. Może spełniłby swoje marzenia o zostaniu
lekarzem? Zastanawiałby się teraz z narzeczoną nad datą ich ślubu? Doszedł do
wniosku, że gdyby tamten incydent się nie wydarzył, wszystko wyglądałoby
zupełnie inaczej niż teraz. Lepiej. Smutny uśmiech pojawił się na jego twarzy.
W oczach zalśniły łzy, ale nie poleciały w dół. Dean szybko je starł rękawem
bluzy. Starał się płakać jak najrzadziej, bo wiedział, że płacz w niczym nie
pomaga. On pozwala tylko uciec emocjom, ale nie pozbywa się problemu, więc
mógłby trwać w nieskończoność. Chłopak westchnął i poszedł dalej w kierunku
swojej ulubionej ławki, która znajdowała się pod starą wierzbą. Niektórzy
ludzie nawet o niej nie wiedzieli, więc było to idealne miejsce dla Deana.
Siedząc tam samotnie, mógł napawać się głosami ludzi, przez co nie tęsknił tak
bardzo za rozmowami. Myśląc o ławce, zaczął stawiać coraz to szybkie kroki, ale
wciąż nie podnosił wzroku, wciąż wpatrywał się w swoje obuwie. Chciał jak
najszybciej dotrzeć do celu i oddać się lekturze. Nagle wpadł na kogoś.
Przewrócił pewną brunetkę. Odruchowo wyciągnął rękę, by pomóc jej wstać, ale
szybko oprzytomniał. Cofnął dłoń.
-Co ty wyprawiasz? Patrz jak
chodzisz! - Oburzyła się panna, wstając i otrzepując się.
-Przepraszam - wymamrotał, po
czym wyminął dziewczynę i ruszył dalej.
Poszkodowana obróciła się za
nim. W jej spojrzeniu malowała się złość zmieszana z ciekawością. Tak samo jak
on często przychodziła do tego parku. Widywała go nieraz. Intrygował ją. Na
jego widok od razu w głowie pojawiała się jej masa pytań. Dlaczego on ciągle tu
przychodzi? Dlaczego zawsze jest sam? Dlaczego na nikogo nie patrzy? Dlaczego,
dlaczego, dlaczego... Lubiła tajemnice, a ten chłopak właśnie nią był -
chodzącą zagadką. Parę razy próbowała do niego zagadać, ale bez skutku. Nigdy
nawet na nią nie spojrzał. Zbywał ją milczeniem albo po prostu odchodził.
Później poddała się i czasem tylko obserwowała go z daleka. Mimo że była
zdziwiona, gdy nawet po zderzeniu nie uraczył jej spojrzeniem, nie zamierzała
znów rozpoczynać rozmowy. Zamierzała zachować resztki dumy. Otrzepała się raz
jeszcze, popatrzyła na niego po raz ostatni i poszła dalej, zastanawiając się
nad kolorem jego oczu, których nigdy nie ujrzała.
A on w tym czasie coraz bardziej zbliżał się do
ławki. Jeszcze kilka metrów dzieliło go od ulubionego miejsca... Bezpiecznego
miejsca, w którym nikomu nie zagrażał. Wszystko potoczyłoby się cudownie, gdyby
nie pojawił się mały chłopiec. Miał może sześć lat i piękne blond loczki. Kiedy
niespodziewanie przytulił się do nóg Deana, w jego oczach tańczyły iskierki
szczęścia. Swoimi czekoladowymi tęczówkami spojrzał na chłopaka. Na twarzy miał
wymalowany cudowny dziecięcy uśmiech i z równie wspaniałą dziecięcą radością
spytał:
-Pobawisz się ze mną?
Chłopak zamiast odpowiedzieć
padł na kolana. Przez szloch śmiesznie trzęsły mu się plecy. Nie zdążył zetrzeć
łez rękawem bluzy. Zbyt szybko poleciały strumieniem po policzkach. W dupie
miał czy płacz mu teraz pomoże czy też nie. Potrzebował wyrzucić z siebie swój
żal i smutek. Złapał oszołomionego blondynka za dłoń i powiedział:
-Przepraszam. - Pogłaskał go
po policzku. - Tak bardzo przepraszam.
-Czyli nie pobawisz się ze
mną? - zdziwione dziecko zapytało ponownie, a Dean nie potrafił powiedzieć już
nic więcej, więc tylko pokręcił głową.
Blondyn odchodząc od niego, co chwilę spoglądał w jego
stronę. Nie rozumiał zaistniałej sytuacji. Właściwie nikt, oprócz chłopaka
płaczącego w środku parku, nie pojmował, co się wydarzyło. Chłopak wiedział, że
dzieciak następnego dnia o tej samej godzinie będzie już martwy. Przeczuwał, że
umrze w nocy. Zwykle ginęli właśnie o tej porze. Zaraz...Ginęli? Zwykle byli mordowani o tej porze.
No i co myślisz? ^.^
niedziela, 19 marca 2017
Rozdział 8
*Ross*
Upuściłem książki, gdy nauczyciel poinformował mnie o tym, że dyrektor mnie do siebie wzywa. Byłem pewien, że nic nie przeskrobałem, ale mimo wczystko moje serce zaczęło bić o wiele szybciej. Pozbierałem wszystkie książki i włożyłem je do plecaka, po czym zarzucając go na ramię ruszyłem w kierunku sekretariatu. Stojąc przed drzwiami poprawiłem kołnierzyk i odetchnąłem, chcąc chociaż odrobinę się uspokoić, po czym nacisnąłem klamkę i wszedłem do środka. Dyrektor porządkował jakieś papiery, ale podniósł wzrok, gdy tylko usłyszał moje kroki. Ruchem głowy polecił mi bym usiadł, więc tak zrobiłem. Widząc jego łagodne spojrzenie, mówiące, że wszystko jest w porządku, zdenerwowanie opuściło mnie jak za dotknięciem magicznej różdżki. Rozluźniłem się na krześle i czekałem aż mężczyzna wyjawi mi powód mojego przyjścia.
-Czekamy na jeszcze jedną osobę - odezwał się, zerkając na zegarek. - Powinna się zaraz pojawić.
W mojej głowie od razu pojawiło się jedno imię. Laura. Przez długi okres czasu nie widziałem jej w szkole. Pytałem nauczycieli, czy nic nie wiedzą, ale oni zbywali mnie, jakby ich to w ogóle nie obchodziło czy nie dziwiło. Byłem ciekawy, czy spotkaliśmy się tu by wyjaśnić to zajście. Jednak żadne z nas nawet nie poruszyło tego tematu.
Po pewnym czasie, ktoś wszedł do pomieszczenia i usiadł na krześle obok mnie. Oczywiście, że była to Laura. Kamień spadł mi z serca, gdy ją zobaczyłem. Żyła. Była wyluzowana, ale też zdziwiona. Najwidoczniej tak samo jak ja nie miała pojęcia o czym będziemy rozmawiać.
-Po co nas pan wzywał? - zapytała od razu, pewnie chciała mieć już to z głowy. - Jeżeli chodzi o moją nieobecność na uczelni to z tego, co mi wiadomo, rozmawiał pan z moją siostrą.
-Jestem pełny podziwu. - Cień uśmiechu pojawił się na twarzy mężczyzny. - Nauczyłaś się, że powinnaś się zwracać do mnie per "pan". Zaklaskałbym, ale teraz nie czas na to.
Odłożył papiery, które wcześniej trzymał w dłoniach, wziął łyka herbaty i zlustrował naszą dwójkę spojrzeniem. Odchrząknął, po czym zaczął mówić.
-Wątpie, by twoje zachowanie uległo poprawie. Zresztą podobnie jak twoje oceny. Masz ogromne zaległości. - westchnął dyrektor, patrząc na Laurę.
-I co w związku z tym?
-Mam nadzieję, Ross - Mężczyzna zignorował dziewczynę i zwrócił się do mnie - Że pamiętasz jak kilka miesięcy temu prosiłem cię, byś ją pilnował. Moja prośba nadal jest aktualna. Dodatkowo chciałbym, żebyś pomógł jej w nauce.
-Myślę, że pan pamięta o tym jak wspominałam, że nie potrzebuję niańki - mruknęła brunetka, starając się panować nad emocjami. - Jestem także pewna, że moja siostra opowiadała panu o mnie, podczas waszej rozmowy. Wątpie, by mówiła o jakimś moim chamskim zachowaniu po powrocie.
-Masz rację - przytaknął dyrektor. - Jednak nie wiesz jednego. Twoja siostra prosiła mnie byśmy mieli na ciebie oko. Boi się, że to twoja nagła zmiana może szybko minąć. Więc jak Ross? Będziesz aniołem stróżem naszej jakże pilnej uczennicy?
Oboje zaczęli się we mnie wpatrywać. Byłem pewny, że ta decyzja jest dość ważna. Nie wiedziałem, co powiedzieć, ale nagle zapragnąłem opiekować się nią. Spojrzałem jej w oczy i zgodziłem się. Wyglądała tak jakby nie potrafiła zrozumieć tego, co powiedziałem. Nie docierało to do niej.
-Nie zgadzam się - warknęła i wstała, zarzucając sobie plecak na ramie, po czym wyszła trzaskając drzwiami.
Dyrektor zachował się tak jakby oczekiwał takiego rozwinięcia się akcji. Miałem wrażenie, że bawi go ta sytuacja. Przez moment siedziałem jak wryty. Miałem ochotę jebnąć sobie z liścia za to, że się zgodziłem. Mogłem odmówić i wtedy wszystko, by było w porządku. A tymczasem zgadzając się ściągnąłem na siebie ogromne niebezpieczeństwo.
Wstałem z miejsca i zabierając swój plecak z podłogi, ruszyłem ku drzwiom. Miałem nacisnąć klamkę, ale zamiast tego odwróciłem się, by spojrzeć na dyrektora. Mężczyzna obserwował każdy mój ruch, jakby oczekiwał, że zrobię coś ciekawego. A ja zadałem tylko jedno pytanie, na które nie uzyskałem odpowiedzi.
-O co panu chodzi?
*Laura*
Weszłam do klasy jakby nigdy nic. Od razu wszystkie spojrzenia, skierowały się na mnie. Nic sobie z tego nie zrobiłam. Doszłam do swojego miejsca i usiadłam, po czym położyłam nogi na ławce. Oblizałam wargi, rozglądając się dookoła. W klasie zapanowała grobowa cisza. Nagle lekcja, którą prowadził nauczyciel stała nie ważna, bo wielka Laura Marano raczyła pojawić się po długiej nieobecności i zrobić zaskakujące wejście spóźniając się na lekcję. Śmieszne. Przecież nikt nie był zaskoczony moim spóźnieniem czy nieobecnością. Każdy się dziwił tym, że jeszcze mnie nie wywalono ze szkoły. W sumie mnie też dziwiło to, że mnie nie wyrzucili.
-Witamy, Marano - mruknął profesor. - Cieszymy się, że zaszczyciłaś nas swoją obecnością.
-Ależ to nic takiego dla mnie - zaśmiałam się.
-Prosiłbym byś usiadła normalnie jak człowiek.
-A czy ja jestem człowiekiem? Podobno opowiada się w pokoju nauczycielskim, że jakaś małpa ze mnie.
-To przynajmniej zachowuj się jak wychowana małpa.
Wybuchnęłam śmiechem, po czym spełniłam prośbę nauczyciela, ale nie zamierzałam uważać na lekcji. Rzucałam samolocikami w uczniów siedzących przede mną i pisałam smsy. Nie kryłam się z tym, że używałam telefon na zajęciach, nauczyciele już do tego przywykli i nie zwracali na to uwagi, więc korzystałam z tego. Przez kolejne godziny, siedziałam cicho na lekcjach, za co profesorowie zapewne dziękowali w myślach. Nie miałam nastroju na głupoty. Chciałam jak najszybciej wyjść ze szkoły, by spotkać się z bandą i powalić w worek treningowy, by wyładować swoje nerwy, spowodowane spotkaniem z dyrciem. Odetchnęłam z ulgą, gdy na ostatniej lekcji zadzwonił tak bardzo zbawienny dla mnie dzwonek. Powolnym krokiem, powłóczając nogami, szłam w kierunki drzwi wyjściowych. Zaczęłam rozkoszować się powietrzem, gdy tylko znalazłam się na dworze. Niestety mój relaks podczas spaceru do domu nie potrwał zbyt długo.
-Lau! - Usłyszałam wrzask za sobą, niechętnie obróciłam się. - Zaczekaj!
-Czekam, czekam - mruknęłam, niezadowolona.
Ross dobiegł do mnie cały zdyszany. Wyjaśnił mi później, że szukał mnie po całej szkole, myśląc, że będę chciała, przeczekać w środku, do momentu aż on wyjdzie. Oczywiście udawałam, że słucham go z zainteresowaniem, a on w to wierzył.
-Nie mów do mnie Lau - warknęłam, gdy zwrócił się tak do mnie po raz kolejny.
-Chcę mówić do ciebie Lau - oznajmił spokojnie.
Zatrzymałam się
-Nie jesteśmy przyjaciółmi - powiedziałam, panując nad swoimi emocjami. - Dlatego nie mów tak do mnie.
-Ja uważam inaczej.
Nie chciałam płakać przy nim, dlatego zagryzłam wargi. Spojrzałam mu w oczy. Nagle poczułam się jak dawniej. Patrzył na mnie z dawnymi iskierkami w oczach. Pokręciłam głową.
-Przestań - odpowiedziałam. - Zapomnijmy o tym temacie. - Zaczęłam iść.
-Lau. - Chłopak złapał mnie za dłoń. - Odbudujmy naszą przyjaźń.
Znów spojrzałam w jego oczy. Kiedyś kochałam jego czekoladowe tęczówki.
-Nie chcę. - Wyrwałam mu swoją rękę. - Zrozum, że najchętniej zapomniałabym o tym, że cię znam.
W jego oczach wyczytałam, że zraniłam go, ale nie przejęłam się tym. Cierpiałam bardziej od niego, więc mógłby nawet się popłakać na moich oczach, a ja patrzyłabym na to z obojętnym wyrazem twarzy. A przynajmniej miałam nadzieję, że tak bym się zachowała.
-Dobrze - odparł, po chwili. - Chodźmy.
Szliśmy w ciszy. Ross podprowadził mnie pod same drzwi. Powiedział, że przyjdzie o 18:00, żeby zobaczyć z czym sobie nie radzę. Nie słuchał, gdy mówiłam, że nie potrzebuję jego korepetycji. Zaklnęłam pod nosem, gdy zniknął z mojego pola widzenia, po czym weszłam do domu.
Upuściłem książki, gdy nauczyciel poinformował mnie o tym, że dyrektor mnie do siebie wzywa. Byłem pewien, że nic nie przeskrobałem, ale mimo wczystko moje serce zaczęło bić o wiele szybciej. Pozbierałem wszystkie książki i włożyłem je do plecaka, po czym zarzucając go na ramię ruszyłem w kierunku sekretariatu. Stojąc przed drzwiami poprawiłem kołnierzyk i odetchnąłem, chcąc chociaż odrobinę się uspokoić, po czym nacisnąłem klamkę i wszedłem do środka. Dyrektor porządkował jakieś papiery, ale podniósł wzrok, gdy tylko usłyszał moje kroki. Ruchem głowy polecił mi bym usiadł, więc tak zrobiłem. Widząc jego łagodne spojrzenie, mówiące, że wszystko jest w porządku, zdenerwowanie opuściło mnie jak za dotknięciem magicznej różdżki. Rozluźniłem się na krześle i czekałem aż mężczyzna wyjawi mi powód mojego przyjścia.
-Czekamy na jeszcze jedną osobę - odezwał się, zerkając na zegarek. - Powinna się zaraz pojawić.
W mojej głowie od razu pojawiło się jedno imię. Laura. Przez długi okres czasu nie widziałem jej w szkole. Pytałem nauczycieli, czy nic nie wiedzą, ale oni zbywali mnie, jakby ich to w ogóle nie obchodziło czy nie dziwiło. Byłem ciekawy, czy spotkaliśmy się tu by wyjaśnić to zajście. Jednak żadne z nas nawet nie poruszyło tego tematu.
Po pewnym czasie, ktoś wszedł do pomieszczenia i usiadł na krześle obok mnie. Oczywiście, że była to Laura. Kamień spadł mi z serca, gdy ją zobaczyłem. Żyła. Była wyluzowana, ale też zdziwiona. Najwidoczniej tak samo jak ja nie miała pojęcia o czym będziemy rozmawiać.
-Po co nas pan wzywał? - zapytała od razu, pewnie chciała mieć już to z głowy. - Jeżeli chodzi o moją nieobecność na uczelni to z tego, co mi wiadomo, rozmawiał pan z moją siostrą.
-Jestem pełny podziwu. - Cień uśmiechu pojawił się na twarzy mężczyzny. - Nauczyłaś się, że powinnaś się zwracać do mnie per "pan". Zaklaskałbym, ale teraz nie czas na to.
Odłożył papiery, które wcześniej trzymał w dłoniach, wziął łyka herbaty i zlustrował naszą dwójkę spojrzeniem. Odchrząknął, po czym zaczął mówić.
-Wątpie, by twoje zachowanie uległo poprawie. Zresztą podobnie jak twoje oceny. Masz ogromne zaległości. - westchnął dyrektor, patrząc na Laurę.
-I co w związku z tym?
-Mam nadzieję, Ross - Mężczyzna zignorował dziewczynę i zwrócił się do mnie - Że pamiętasz jak kilka miesięcy temu prosiłem cię, byś ją pilnował. Moja prośba nadal jest aktualna. Dodatkowo chciałbym, żebyś pomógł jej w nauce.
-Myślę, że pan pamięta o tym jak wspominałam, że nie potrzebuję niańki - mruknęła brunetka, starając się panować nad emocjami. - Jestem także pewna, że moja siostra opowiadała panu o mnie, podczas waszej rozmowy. Wątpie, by mówiła o jakimś moim chamskim zachowaniu po powrocie.
-Masz rację - przytaknął dyrektor. - Jednak nie wiesz jednego. Twoja siostra prosiła mnie byśmy mieli na ciebie oko. Boi się, że to twoja nagła zmiana może szybko minąć. Więc jak Ross? Będziesz aniołem stróżem naszej jakże pilnej uczennicy?
Oboje zaczęli się we mnie wpatrywać. Byłem pewny, że ta decyzja jest dość ważna. Nie wiedziałem, co powiedzieć, ale nagle zapragnąłem opiekować się nią. Spojrzałem jej w oczy i zgodziłem się. Wyglądała tak jakby nie potrafiła zrozumieć tego, co powiedziałem. Nie docierało to do niej.
-Nie zgadzam się - warknęła i wstała, zarzucając sobie plecak na ramie, po czym wyszła trzaskając drzwiami.
Dyrektor zachował się tak jakby oczekiwał takiego rozwinięcia się akcji. Miałem wrażenie, że bawi go ta sytuacja. Przez moment siedziałem jak wryty. Miałem ochotę jebnąć sobie z liścia za to, że się zgodziłem. Mogłem odmówić i wtedy wszystko, by było w porządku. A tymczasem zgadzając się ściągnąłem na siebie ogromne niebezpieczeństwo.
Wstałem z miejsca i zabierając swój plecak z podłogi, ruszyłem ku drzwiom. Miałem nacisnąć klamkę, ale zamiast tego odwróciłem się, by spojrzeć na dyrektora. Mężczyzna obserwował każdy mój ruch, jakby oczekiwał, że zrobię coś ciekawego. A ja zadałem tylko jedno pytanie, na które nie uzyskałem odpowiedzi.
-O co panu chodzi?
*Laura*
Weszłam do klasy jakby nigdy nic. Od razu wszystkie spojrzenia, skierowały się na mnie. Nic sobie z tego nie zrobiłam. Doszłam do swojego miejsca i usiadłam, po czym położyłam nogi na ławce. Oblizałam wargi, rozglądając się dookoła. W klasie zapanowała grobowa cisza. Nagle lekcja, którą prowadził nauczyciel stała nie ważna, bo wielka Laura Marano raczyła pojawić się po długiej nieobecności i zrobić zaskakujące wejście spóźniając się na lekcję. Śmieszne. Przecież nikt nie był zaskoczony moim spóźnieniem czy nieobecnością. Każdy się dziwił tym, że jeszcze mnie nie wywalono ze szkoły. W sumie mnie też dziwiło to, że mnie nie wyrzucili.
-Witamy, Marano - mruknął profesor. - Cieszymy się, że zaszczyciłaś nas swoją obecnością.
-Ależ to nic takiego dla mnie - zaśmiałam się.
-Prosiłbym byś usiadła normalnie jak człowiek.
-A czy ja jestem człowiekiem? Podobno opowiada się w pokoju nauczycielskim, że jakaś małpa ze mnie.
-To przynajmniej zachowuj się jak wychowana małpa.
Wybuchnęłam śmiechem, po czym spełniłam prośbę nauczyciela, ale nie zamierzałam uważać na lekcji. Rzucałam samolocikami w uczniów siedzących przede mną i pisałam smsy. Nie kryłam się z tym, że używałam telefon na zajęciach, nauczyciele już do tego przywykli i nie zwracali na to uwagi, więc korzystałam z tego. Przez kolejne godziny, siedziałam cicho na lekcjach, za co profesorowie zapewne dziękowali w myślach. Nie miałam nastroju na głupoty. Chciałam jak najszybciej wyjść ze szkoły, by spotkać się z bandą i powalić w worek treningowy, by wyładować swoje nerwy, spowodowane spotkaniem z dyrciem. Odetchnęłam z ulgą, gdy na ostatniej lekcji zadzwonił tak bardzo zbawienny dla mnie dzwonek. Powolnym krokiem, powłóczając nogami, szłam w kierunki drzwi wyjściowych. Zaczęłam rozkoszować się powietrzem, gdy tylko znalazłam się na dworze. Niestety mój relaks podczas spaceru do domu nie potrwał zbyt długo.
-Lau! - Usłyszałam wrzask za sobą, niechętnie obróciłam się. - Zaczekaj!
-Czekam, czekam - mruknęłam, niezadowolona.
Ross dobiegł do mnie cały zdyszany. Wyjaśnił mi później, że szukał mnie po całej szkole, myśląc, że będę chciała, przeczekać w środku, do momentu aż on wyjdzie. Oczywiście udawałam, że słucham go z zainteresowaniem, a on w to wierzył.
-Nie mów do mnie Lau - warknęłam, gdy zwrócił się tak do mnie po raz kolejny.
-Chcę mówić do ciebie Lau - oznajmił spokojnie.
Zatrzymałam się
-Nie jesteśmy przyjaciółmi - powiedziałam, panując nad swoimi emocjami. - Dlatego nie mów tak do mnie.
-Ja uważam inaczej.
Nie chciałam płakać przy nim, dlatego zagryzłam wargi. Spojrzałam mu w oczy. Nagle poczułam się jak dawniej. Patrzył na mnie z dawnymi iskierkami w oczach. Pokręciłam głową.
-Przestań - odpowiedziałam. - Zapomnijmy o tym temacie. - Zaczęłam iść.
-Lau. - Chłopak złapał mnie za dłoń. - Odbudujmy naszą przyjaźń.
Znów spojrzałam w jego oczy. Kiedyś kochałam jego czekoladowe tęczówki.
-Nie chcę. - Wyrwałam mu swoją rękę. - Zrozum, że najchętniej zapomniałabym o tym, że cię znam.
W jego oczach wyczytałam, że zraniłam go, ale nie przejęłam się tym. Cierpiałam bardziej od niego, więc mógłby nawet się popłakać na moich oczach, a ja patrzyłabym na to z obojętnym wyrazem twarzy. A przynajmniej miałam nadzieję, że tak bym się zachowała.
-Dobrze - odparł, po chwili. - Chodźmy.
Szliśmy w ciszy. Ross podprowadził mnie pod same drzwi. Powiedział, że przyjdzie o 18:00, żeby zobaczyć z czym sobie nie radzę. Nie słuchał, gdy mówiłam, że nie potrzebuję jego korepetycji. Zaklnęłam pod nosem, gdy zniknął z mojego pola widzenia, po czym weszłam do domu.
Rozdział 7
*Laura*
W dłoniach trzymałam skasowane bilety autobusowe i zużyte wejściówki do różnych miejsc. Bałam się wejść do domu. Nie wiedziałam, co zastanę i jak mnie przywita Vanessa. Bałam się, że zacznie wrzeszczeć ile to wstydu się przeze mnie najadła w pracy albo po prostu zignoruje mój powrót i wrócimy do normalności tak jakby nigdy nic się nie stało. Zabolałoby mnie to. Bardzo chciałam zobaczyć na jej twarzy uśmiech i ulgę, że wreszcie wróciłam. Westchnęłam głęboko, po czym przekręciłam klucz w drzwiach i nacisnęłam klamkę. Przeszłam przez próg i przystanęłam na moment. Stęskniłam się za domem, więc chciałam napawać się jego widokiem. Moja siostra wyjrzała z kuchni, żeby zobaczyć kto wszedł. Upuściła szklankę na mój widok. Oczy niemal natychmiast zaszły jej łzami, biegiem rzuciła się w moim kierunku i objęła mnie mocno. Zamarłam. Nie umiałam się poruszyć. Moje mieśnie jakby odmawiały mi posłuszeństwa.
-Przepraszam - usłyszałam jej łamiący się szept tuż przy moim uchu. - Przepraszam, byłam straszną.
Po moim policzku spłynęła pierwsza łza, a za nią popłynął prawdziwy potok. Wtuliłam się w Vanessę. Płakałyśmy sobie w ramię. Nie sądziłam, że taki dzień kiedyś nadejdzie.
-Lau. - Ness pogładziła mój policzek, uśmiechając się przez łzy, jakby próbowała powiedzieć "Już wszystko będzie dobrze. Zatroszczę się o to". - Kocham cię.
-Vanessa, przepraszam. - Pociągnęłam nosem. - Ja... Nie wiem co powiedzieć.
-Zapomnijmy o tym co było. - Kolejne słone krople spływały po jej policzkach. - Przecież jesteśmy siostrami.
-Też cię kocham. - Rozkleiłam się jeszcze bardziej i znów wtuliłam się w nią z całych sił.
Stałyśmy w przedpokoju i płakałyśmy jak idiotki, ale byłyśmy szczęśliwe. Cholernie szczęśliwe. W tamtym momencie obie miałyśmy nadzieję, że wszystko się ułoży, że wszystko zmieni się na lepsze, bo w końcu miałyśmy siebie na wzajem i wreszcie to zrozumiałyśmy.
-Tak właściwie to gdzie byłaś? - spytała czarnowłosa, gdy sprzątałyśmy stłuczoną szklankę.
Przełknęłam ślinę, bojąc się, że nagle moja umiejętność kłamania gdzieś się rozpłynęła. W dodatku przeszła mi w głowie myśl, żeby jej o wszystkim powiedzieć. Uciekła mi na szczęście z głowy tak szybko jak się pojawiła. Nie mogłam jej wyjawić prawy i wkopać ją w to wszystko. Miała poukładane życie, w przeciwieństwie do mnie.
-W Vegas - wyszczerzyłam się dumnie pokazując jej wejściówki do najlepszych klubów i kasyn.
Wszystko załatwił Ben, po tym jak wpadł na genialny pomysł, że Las Vegas to najlepsza wymówka pod słońcem. Według tych wszystkich świstków i papierków mieliśmy spędzić trzy piękne miesiące w Las Vegas, korzystając z wszystkich możliwych atrakcji w tym mieście. Szkoda, że to nie była prawda i zamiast tego trzy miesiące spędziliśmy w najgorszej spelunie, jaką kiedykolwiek widziałam, a niestety często bywaliśmy w takich spelunach.
-Jesteś najgorszą siostrą na świecie - mruknęła, patrząc na mnie spod byka po przejrzeniu biletów, które położyłam przed nią. - Ale wybaczam, cieszę się, że świetnie się bawiłaś.
-Serio? Nie będziesz robić mi wyrzutów? - Otworzyłam szeroko oczy ze zdziwienia.
-Nie zamierzam. - Uśmiechnęła się. - No chyba, że bardzo chcesz.
-Skądże - odpowiedziałam szybko, na co Vanessa cicho zaśmiała się pod nosem.
To był jeden z najlepszych dni w moim życiu. Miał być początkiem w odbudowywaniu naszych siostrzanych więzi. Zapowiadało się, że jeszcze wiele podobnych dni będzie przed nami. Jednak nagle wszystko obrało zły kierunek.
*Rocky*
-Mogliśmy jednak podjechać do tego fryzjera - śmiał się Brook, patrząc na moje włosy, które związywałem w samochodzie.
-A mi tam podobają się takie dłuższe - wzruszyłem ramionami.
-Pasują ci. - Charlie uśmiechnęła się do mnie dodając mi otuchy.
Wszyscy siedzieliśmy w samochodzie i jechaliśmy w kierunku mojego domu. Stresowałem się odrobinę, bo dawno nie widziałem mojego rodzeństwa i nie wiedziałem jak zareagują, ale z każdą mijającą minutą mój stres mijał. Myślałem o tym jak wiele się zmieniło i jak to teraz wpłynie na moje zachowanie w stosunku do bliskich. Miałem nadzieję, że przy nich wciąż będę tym samym chłopakiem, który pisał teksty i rozśmieszał każdego.
-Dobra młody, trzymaj wszystkie papiery i nie daj plamy - polecił Chris, podając mi do ręki kilka rzeczy
-Dzięki - mruknęłem, po czym wyszedłem z samochodu. - Do zobaczenia.
Przez moment stałem jeszcze na chodniku machając im. Przygryzłem wargę, gdy obróciłem się i spojrzałem na dom. Wciągnąłem dużo powietrza, po czym spokojnie wypuściłem je, chcąc uspokoić bicie swojego serca jak i napawać się tym znanym mi zapachem. Ktoś robił spaghetti i cudowna woń rozchodziła się po otoczeniu. Oblizałem wargi, po czym zapukałem do drzwi. Otworzył je Ross. Zlustrował mnie wzrokiem i spojrzał na mnie dziwnie.
-Zmieniasz styl na bezdomnego? - spytał, unosząc jedną brew.
-Skąd to pytanie?
-Twoje włosy wyglądają - przerwał, szukając słowa - Ciekawie.
-Dzięki, nie zdążyłem wstąpić do fryzjera, gdy wracałem - zaśmiałem się. - Tak bardzo się za wami stęskniłem.
-Nie miałeś już kasy na fryzjera, prawda?
-Być może - uśmiechnąłem się, po czym wszedłem do środka, a rzeczy, które dał mi Chris położyłem na stoliku. Ross rzucił się na nie niczym jakieś zwierzę, takiego zszokowania na jego twarzy jeszcze nie widziałem.
-Jak mogłeś mnie ze sobą nie zabrać? - spytał, nie mogąc zrozumieć.
-Chciałem od was odpocząć.
-Ross kto przyszedł? - zapytała Rydel, wychodząc z kuchni w różowym fartuchu - Riker! Twój kochany braciszek wrócił! - zaśmiała się, po czym przytliła mnie, mówiąc "Dobrze, że wróciłeś".
*Chris*
Zmęczony od razu rzuciłem się na kanapę, przez co cały kurz, który się na niej zebrał, uniósł się do góry, a ja myślałem, że zakaszle się na śmierć. Jednak, gdy opadł z powrotem udało mi się uspokoić mój kaszel.
-Głupi jesteś - powiedziała Victoria, ręką odpędzając od siebie kurz.
-Patrz jakiego mi tu bajzlu narobiłeś - warknął Brooke rozglądając się po pokoju.
-Chciałem się przespać - mruknąłem, wstając z sofy. - Przydałoby się tu posprzątać.
-Ja nawet nie chce wiedzieć jak to wygląda u nas - wymamrotała Vicky, biorąc się za ścierkę.
-To ja mam sprzątać tu i jeszcze u nas?! - spytałem zły. - Zlituj się kobieto.
-Nie przesadzaj - Charlie, podała mi odkurzacz.
Z szokiem spojrzałem na tego starocia, po czym swój wzrok przeniosłem na Brooke'a. Jeżeli on myślał, że ja będę odkurzać u niego w domu jakimś muzealnym eksponatem to się grubo mylił. Razem z odkurzaczem powędrowałem w stronę chłopaka. Wręczyłem mu urządzenie, po czym oznajmiłem, że ja się wezmę za porządkowanie w kuchni. Śmiałem się słysząc przeklinania dochodzące z salonu. Uwinąłem się z robotą dość szybko, akurat w tym samym momencie, gdy rozległo się pukanie do drzwi. Przełknąłem ślinę. Ostatnio, gdy ktoś pukał do drzwi dostaliśmy zlecenie, przez które Charlie trafiła do szpitala, a potem musieliśmy się ukrywać. Mimo wszystko ruszyłem w kierunku drzwi. Nacisnąłem klamkę i przekonałem się, że moja intuicja nie myliła się. Na wycieraczce leżała koperta. Rozejrzałem się wokół, po czym podniosłem ją i wróciłem do reszty.
-Dostaliśmy coś - powiedziałem dość głośno, po czym pokazałem kopertę.
Wszyscy od razu spojrzeli sie na mnie i zrobili miejsce na stole, bym mógł otworzyć przesyłkę. Victoria podała mi swój nóż. Usiedliśmy na w miarę odkurzonych sofach. Moje ręce zaczęły się trząść i odmawiać mi posłuszeństwa, gdy miałem przeciąć papier. Charlie odebrała ode mnie nóż i kopertę, po czym spojrzała na mnie jakby pytając czy może. Przytaknąłem ruchem głowy, po czym spuściłem swój wzrok na buty. Było mi wstyd.
-Mamy przejebane - szepnęła Charlie, po przeczytaniu listu.
Victoria wyrwała różowowłosej kartkę z rąk i zaczęła czytać na głos. Z każdym słowem bicie mojego serca przyśpieszało i zaczynał oblewać mnie zimny pot. Brooke patrzył na mnie jakby czekając na ratunek, miał nadzieję, że powiem coś, co wszystkich uspokoi, a tymczasem sam siebie nie umiałem uspokoić.
-Zleceniodawca się myli - powiedziałem po chwili namysłu. - Nic nam nie grozi.
-Skąd ta pewność? - spytała Victoria. - Jeżeli się mylisz musimy pierwsi zaatakować, nim oni nas powybijają.
-Nie mylę sie! Nie będziemy nic robić! - uderzyłem pięścią w stół.
-Powinniśmy powiedzieć o tym Laurze - wtrącił spokojnym tonem, bojąc się mojej reakcji.
-Laura o niczym się nie dowie! Zaczęłaby działać a to napewno przyniosłoby niepotrzebne straty - warknąłem, wyrywając siostrze papiery z rąk, po czym zacząłem je targać. - Osoba, która jej powie ciężko tego pożałuje.
Bałem się zacząć działać. Nie chciałam stracić żadnego z członków i wolałem zignorować wiadomość, którą wysłał nam nasz zleceniodawca. Miałem ogromną nadzieję, że naprawdę mam rację i on się myli. Żałowałem później tego. Być może mielibyśmy szansę na zwycięstwo, gdybyśmy zaczęli coś robić, ale gdy pozwoliliśmy działać przeciwnikom... Byliśmy na przegranej pozycji.
W dłoniach trzymałam skasowane bilety autobusowe i zużyte wejściówki do różnych miejsc. Bałam się wejść do domu. Nie wiedziałam, co zastanę i jak mnie przywita Vanessa. Bałam się, że zacznie wrzeszczeć ile to wstydu się przeze mnie najadła w pracy albo po prostu zignoruje mój powrót i wrócimy do normalności tak jakby nigdy nic się nie stało. Zabolałoby mnie to. Bardzo chciałam zobaczyć na jej twarzy uśmiech i ulgę, że wreszcie wróciłam. Westchnęłam głęboko, po czym przekręciłam klucz w drzwiach i nacisnęłam klamkę. Przeszłam przez próg i przystanęłam na moment. Stęskniłam się za domem, więc chciałam napawać się jego widokiem. Moja siostra wyjrzała z kuchni, żeby zobaczyć kto wszedł. Upuściła szklankę na mój widok. Oczy niemal natychmiast zaszły jej łzami, biegiem rzuciła się w moim kierunku i objęła mnie mocno. Zamarłam. Nie umiałam się poruszyć. Moje mieśnie jakby odmawiały mi posłuszeństwa.
-Przepraszam - usłyszałam jej łamiący się szept tuż przy moim uchu. - Przepraszam, byłam straszną.
Po moim policzku spłynęła pierwsza łza, a za nią popłynął prawdziwy potok. Wtuliłam się w Vanessę. Płakałyśmy sobie w ramię. Nie sądziłam, że taki dzień kiedyś nadejdzie.
-Lau. - Ness pogładziła mój policzek, uśmiechając się przez łzy, jakby próbowała powiedzieć "Już wszystko będzie dobrze. Zatroszczę się o to". - Kocham cię.
-Vanessa, przepraszam. - Pociągnęłam nosem. - Ja... Nie wiem co powiedzieć.
-Zapomnijmy o tym co było. - Kolejne słone krople spływały po jej policzkach. - Przecież jesteśmy siostrami.
-Też cię kocham. - Rozkleiłam się jeszcze bardziej i znów wtuliłam się w nią z całych sił.
Stałyśmy w przedpokoju i płakałyśmy jak idiotki, ale byłyśmy szczęśliwe. Cholernie szczęśliwe. W tamtym momencie obie miałyśmy nadzieję, że wszystko się ułoży, że wszystko zmieni się na lepsze, bo w końcu miałyśmy siebie na wzajem i wreszcie to zrozumiałyśmy.
-Tak właściwie to gdzie byłaś? - spytała czarnowłosa, gdy sprzątałyśmy stłuczoną szklankę.
Przełknęłam ślinę, bojąc się, że nagle moja umiejętność kłamania gdzieś się rozpłynęła. W dodatku przeszła mi w głowie myśl, żeby jej o wszystkim powiedzieć. Uciekła mi na szczęście z głowy tak szybko jak się pojawiła. Nie mogłam jej wyjawić prawy i wkopać ją w to wszystko. Miała poukładane życie, w przeciwieństwie do mnie.
-W Vegas - wyszczerzyłam się dumnie pokazując jej wejściówki do najlepszych klubów i kasyn.
Wszystko załatwił Ben, po tym jak wpadł na genialny pomysł, że Las Vegas to najlepsza wymówka pod słońcem. Według tych wszystkich świstków i papierków mieliśmy spędzić trzy piękne miesiące w Las Vegas, korzystając z wszystkich możliwych atrakcji w tym mieście. Szkoda, że to nie była prawda i zamiast tego trzy miesiące spędziliśmy w najgorszej spelunie, jaką kiedykolwiek widziałam, a niestety często bywaliśmy w takich spelunach.
-Jesteś najgorszą siostrą na świecie - mruknęła, patrząc na mnie spod byka po przejrzeniu biletów, które położyłam przed nią. - Ale wybaczam, cieszę się, że świetnie się bawiłaś.
-Serio? Nie będziesz robić mi wyrzutów? - Otworzyłam szeroko oczy ze zdziwienia.
-Nie zamierzam. - Uśmiechnęła się. - No chyba, że bardzo chcesz.
-Skądże - odpowiedziałam szybko, na co Vanessa cicho zaśmiała się pod nosem.
To był jeden z najlepszych dni w moim życiu. Miał być początkiem w odbudowywaniu naszych siostrzanych więzi. Zapowiadało się, że jeszcze wiele podobnych dni będzie przed nami. Jednak nagle wszystko obrało zły kierunek.
*Rocky*
-Mogliśmy jednak podjechać do tego fryzjera - śmiał się Brook, patrząc na moje włosy, które związywałem w samochodzie.
-A mi tam podobają się takie dłuższe - wzruszyłem ramionami.
-Pasują ci. - Charlie uśmiechnęła się do mnie dodając mi otuchy.
Wszyscy siedzieliśmy w samochodzie i jechaliśmy w kierunku mojego domu. Stresowałem się odrobinę, bo dawno nie widziałem mojego rodzeństwa i nie wiedziałem jak zareagują, ale z każdą mijającą minutą mój stres mijał. Myślałem o tym jak wiele się zmieniło i jak to teraz wpłynie na moje zachowanie w stosunku do bliskich. Miałem nadzieję, że przy nich wciąż będę tym samym chłopakiem, który pisał teksty i rozśmieszał każdego.
-Dobra młody, trzymaj wszystkie papiery i nie daj plamy - polecił Chris, podając mi do ręki kilka rzeczy
-Dzięki - mruknęłem, po czym wyszedłem z samochodu. - Do zobaczenia.
Przez moment stałem jeszcze na chodniku machając im. Przygryzłem wargę, gdy obróciłem się i spojrzałem na dom. Wciągnąłem dużo powietrza, po czym spokojnie wypuściłem je, chcąc uspokoić bicie swojego serca jak i napawać się tym znanym mi zapachem. Ktoś robił spaghetti i cudowna woń rozchodziła się po otoczeniu. Oblizałem wargi, po czym zapukałem do drzwi. Otworzył je Ross. Zlustrował mnie wzrokiem i spojrzał na mnie dziwnie.
-Zmieniasz styl na bezdomnego? - spytał, unosząc jedną brew.
-Skąd to pytanie?
-Twoje włosy wyglądają - przerwał, szukając słowa - Ciekawie.
-Dzięki, nie zdążyłem wstąpić do fryzjera, gdy wracałem - zaśmiałem się. - Tak bardzo się za wami stęskniłem.
-Nie miałeś już kasy na fryzjera, prawda?
-Być może - uśmiechnąłem się, po czym wszedłem do środka, a rzeczy, które dał mi Chris położyłem na stoliku. Ross rzucił się na nie niczym jakieś zwierzę, takiego zszokowania na jego twarzy jeszcze nie widziałem.
-Jak mogłeś mnie ze sobą nie zabrać? - spytał, nie mogąc zrozumieć.
-Chciałem od was odpocząć.
-Ross kto przyszedł? - zapytała Rydel, wychodząc z kuchni w różowym fartuchu - Riker! Twój kochany braciszek wrócił! - zaśmiała się, po czym przytliła mnie, mówiąc "Dobrze, że wróciłeś".
*Chris*
Zmęczony od razu rzuciłem się na kanapę, przez co cały kurz, który się na niej zebrał, uniósł się do góry, a ja myślałem, że zakaszle się na śmierć. Jednak, gdy opadł z powrotem udało mi się uspokoić mój kaszel.
-Głupi jesteś - powiedziała Victoria, ręką odpędzając od siebie kurz.
-Patrz jakiego mi tu bajzlu narobiłeś - warknął Brooke rozglądając się po pokoju.
-Chciałem się przespać - mruknąłem, wstając z sofy. - Przydałoby się tu posprzątać.
-Ja nawet nie chce wiedzieć jak to wygląda u nas - wymamrotała Vicky, biorąc się za ścierkę.
-To ja mam sprzątać tu i jeszcze u nas?! - spytałem zły. - Zlituj się kobieto.
-Nie przesadzaj - Charlie, podała mi odkurzacz.
Z szokiem spojrzałem na tego starocia, po czym swój wzrok przeniosłem na Brooke'a. Jeżeli on myślał, że ja będę odkurzać u niego w domu jakimś muzealnym eksponatem to się grubo mylił. Razem z odkurzaczem powędrowałem w stronę chłopaka. Wręczyłem mu urządzenie, po czym oznajmiłem, że ja się wezmę za porządkowanie w kuchni. Śmiałem się słysząc przeklinania dochodzące z salonu. Uwinąłem się z robotą dość szybko, akurat w tym samym momencie, gdy rozległo się pukanie do drzwi. Przełknąłem ślinę. Ostatnio, gdy ktoś pukał do drzwi dostaliśmy zlecenie, przez które Charlie trafiła do szpitala, a potem musieliśmy się ukrywać. Mimo wszystko ruszyłem w kierunku drzwi. Nacisnąłem klamkę i przekonałem się, że moja intuicja nie myliła się. Na wycieraczce leżała koperta. Rozejrzałem się wokół, po czym podniosłem ją i wróciłem do reszty.
-Dostaliśmy coś - powiedziałem dość głośno, po czym pokazałem kopertę.
Wszyscy od razu spojrzeli sie na mnie i zrobili miejsce na stole, bym mógł otworzyć przesyłkę. Victoria podała mi swój nóż. Usiedliśmy na w miarę odkurzonych sofach. Moje ręce zaczęły się trząść i odmawiać mi posłuszeństwa, gdy miałem przeciąć papier. Charlie odebrała ode mnie nóż i kopertę, po czym spojrzała na mnie jakby pytając czy może. Przytaknąłem ruchem głowy, po czym spuściłem swój wzrok na buty. Było mi wstyd.
-Mamy przejebane - szepnęła Charlie, po przeczytaniu listu.
Victoria wyrwała różowowłosej kartkę z rąk i zaczęła czytać na głos. Z każdym słowem bicie mojego serca przyśpieszało i zaczynał oblewać mnie zimny pot. Brooke patrzył na mnie jakby czekając na ratunek, miał nadzieję, że powiem coś, co wszystkich uspokoi, a tymczasem sam siebie nie umiałem uspokoić.
-Zleceniodawca się myli - powiedziałem po chwili namysłu. - Nic nam nie grozi.
-Skąd ta pewność? - spytała Victoria. - Jeżeli się mylisz musimy pierwsi zaatakować, nim oni nas powybijają.
-Nie mylę sie! Nie będziemy nic robić! - uderzyłem pięścią w stół.
-Powinniśmy powiedzieć o tym Laurze - wtrącił spokojnym tonem, bojąc się mojej reakcji.
-Laura o niczym się nie dowie! Zaczęłaby działać a to napewno przyniosłoby niepotrzebne straty - warknąłem, wyrywając siostrze papiery z rąk, po czym zacząłem je targać. - Osoba, która jej powie ciężko tego pożałuje.
Bałem się zacząć działać. Nie chciałam stracić żadnego z członków i wolałem zignorować wiadomość, którą wysłał nam nasz zleceniodawca. Miałem ogromną nadzieję, że naprawdę mam rację i on się myli. Żałowałem później tego. Być może mielibyśmy szansę na zwycięstwo, gdybyśmy zaczęli coś robić, ale gdy pozwoliliśmy działać przeciwnikom... Byliśmy na przegranej pozycji.
Rozdział 6
~Brooke~
Wpatrywałem się w ich nieziemskie tyłki, przygryzając delikatnie dolną wargę. Jestem pewien, że jednocześnie uśmiechałem się niegrzecznie. W mojej głowie przewijała się masa różnych myśli. Sam byłem zaskoczony seksownością swojej wyobraźni. Dziewczyna właśnie miała rozpiąć swój biustonosz, ale moje myśli rozpłynęły się, gdy poczułem uderzenie ścierką w twarz. Z wściekłością w oczach spojrzałem na Chrisa.
-Nawet w moich myślach cały czas kończę na staniku! - wrzasnąłem oburzony. - Zlitowałbyś się!
-Zabraniam ci tak myśleć o nich.
-Dlaczego? - jęknąłem zrozpaczony.
-Po pierwsze: jedna z nich to moja siostra - wyliczał. - A po drugie: To nasze przyjaciółki i są dla nas jak siostry, więc to nieetyczne.
-Wiele rzeczy, które robimy są nieetyczne - mruknąłem. - Ale dalej je robimy...
-Zabraniam.
Spojrzałem się na chłopaka miną zbitego szczeniaka. Pamiętam, że gdy Victoria tak robiła to działało. Brunet zamiast powiedzieć "Ok, dobra rób co chcesz", znów walnął mi ścierą w twarz.
-Wracaj do pracy.
Odwrócił się, a ja pokazałem mu język, po czym wziąłem do ręki następny talerz i zacząłem go szorować. Rocky, który płukał naczynia obok mnie śmiał się ze mnie i nie potrafił przestać. Wiedziałem, że gdy zacznę go uspokajać to tylko pogorszę sprawę, ale wkurwiał mnie niemiłosiernie. Niewiele myśląc wyjąłem broń zza paska i przyłożyłem mu do skroni. Chłopak od razu spoważniał. Obrócił się w moją stronę i spojrzał na mnie z miną typu "wiem, że nie naciśniesz spustu".
-Stary, jesteś młodszy ode mnie - westchnął brunet. - Mogę się z ciebie trochę pośmiać.
-Ale ja jestem bardziej doświadczony w gangu - warknąłem. - Szanuj mnie i wiedz, że umiem korzystać z tej broni.
-Wiem o tym, ale nie zapominaj, że gdy Vicky była w sytuacji zagrożenia to ja użyłem tej broni.
Tym zdaniem wygrał. Schowałem rewolwer za pasek, tam gdzie jego miejsce i wróciłem do pracy jakby wcześniejsza sytuacja nie miała miejsca. Chłopak dobrze wiedział, że żadne z nas nie może sobie wybaczyć tamtego wydarzenia. Stał się pewniejszy w naszych "szeregach". Znaczyło to, że w czasie innnych zleceń nie będzie siedział w jednym kącie z podkulonym ogonem. Cieszyło mnie to, ale wkurwiał mnie z tym, że wiedział jak zamknąć mi dziób. Drzwi od kuchni otworzyły się i stanęły w nich dziewczyny. Przęłknąłem ślinę na ich widok, by się opanować. Były kelnerkami i nosiły seksowne uniformy. Krótkie czarne spódniczki to coś co lubię...
-Mam dość - warknęła ze złością Laura i opadła na krzesło. - Dlaczego nie znaleźliśmy innej kryjówki tyle jakiś debilny bar?! Jestem klepana po tyłku minimum dziesięć razy dziennie i tyle samo razy muszę się panować, żeby nie wyciągnąć spluwy i ich wszystkich nie pozabijać!
-To dobre miejsce - odezwał się Chris. - Nikt tu nas nie będzie szukał, gliny nawet nie pomyślą, że wielki gang może się ukrywać w czymś takim.
-Wiesz ja też nie pomyślałabym, że kiedyś będziemy przebywać w takiej melinie - burknęła Victoria. - Charlie powinna odpoczywać, a zamiast tego przez trzy miesiące biega z kuflami piwa i stara się być miła dla tych alkoholików!
-Trzy miesiące - mruknąłem pod nosem. - Tyle tu już siedzimy.
-Nie moglibyśmy już wrócić? Przecież napewno już o nas zapomnieli - wtrącił się Rocky. - Tylko moja rodzina nie zapomniała...
-Powtarzam to Chrisowi. - Vicky wskazała na swojego brata. - Prędzej znajdą nas, szukając Rocky'ego niż grupkę przestępców
-Jeszcze tydzień - westchnął Chris.
-Co? - wymsknęło się każdemu z nas.
-Za tydzień wrócimy. Ben wymyślił wytłumaczenie na naszą nieobecność. Zdobywa dla nas rzeczy, które pomogą nam to wyjaśnić.
Zgodnie kiwnęliśmy głową zadowoleni, dając znak, że rozumiemy. Każde z nas wróciło do pracy, powtarzając sobie, że musimy wytrzymać jeszcze tylko 7 dni.
~Vanessa~
Zakręciło mi się w głowie. Szybko pobiegłam do łazienki, żeby obmyć twarz wodą i otworzyć okno, by odetchnąć świeżym powietrzem. Starałam się uspokoić oddech, udało mi się to po kilku minutach. Czułam się źle, bardzo źle. Moje samopoczucie pogarszało się z każdym dniem. Nie dziwiło mnie to. W końcu to normalne, gdy człowiek śpi trzy godziny na dobę. Za bardzo się zamartwiałam Laurą. Nie tym, że policja sądzi, iż jest wielką przestępczynią. Bardziej martwiło mnie to, że nie dawała żadnego znaku życiu. Ani jednej głupiej karteczki czy głupiego smsa. Obwiniałam się o to, że to moja wina. Zaczęłam się nienawidzić, bo zrozumiałam jaką byłam egoistką - na początku najbardziej wystraszyłam się tym, co pomyślą sobie w pracy, dopiero potem zdałam sobie sprawę, że mogę już nigdy nie zobaczyć mojej siostry.
-Za dużo tego wszystkiego - wyszeptałam chlapiąc w siebie zimną wodą. - Za dużo pracy, za dużo myśli...
Przepracowywałam się. Brałam masę pracy do domu odkąd zniknęła Laura, żeby skupić swoje myśli na czymś innym. Czasem mi to wyszło, czasem nie. Były momenty, gdy za bardzo tęskniłam za siostrą i popełniałam błędy. Przez to dostałam już kilka pouczeń od szefa. Zlewałam je. Po raz pierwszy miałam głęboko w dupie jego zdanie, ale wystraszyłam sie, gdy powiedział, że mogę stracić pracę.
-Wszystko w porządku? - spytała Louise, nowa pracownica, dopiero sie wszystkiego uczy.
-Tak, tak - odpowiedziałam, ścierając łzy, które bez mojej woli spłynęły po moich policzkach i spróbowałam się uśmiechnąć, ale chyba nie wyszło mi to najlepiej.
-Ness, jesteś dla mnie jak siostra - wyznała, a ja zamarłam. - Możesz mi powiedzieć wszystko, chciałabym ci pomóc.
-Nie chciałabyś takiej siostry jak ja - odparłam. - Jestem egoistyczną pracocholiczką, która ma w dupie uczucia innych, bo jej praca jest najważniejsza.
-Nieprawda. - Louise podeszła do mnie. - Może i byłaś taka, ale zmieniłaś się. Chodzi o twoją siostrę, prawda?
Kiwnęłam głową.
-Jestem pewna, że wróci do domu prędzej czy później. - Dziewczyna uśmiechnęła się. - Będzie cała i zdrowa, w jednym kawałku.
-Jak możesz być tego taka pewna? Wszystko jest możliwe...
-Moja intuicja mi tak podpowiada. Bądź dobrej myśli.
-Postaram się.
Louise uśmiechnęła się i przytuliła mnie mocno. Przez krótki czas siedziałyśmy w ciszy. Ona głaskała mnie po głowie, a ja starałam się nie rozpłakać. Czułam się jak dziecko, które zraniło się i stara się pokazać, że jest silne.
-Pomogę ci z pracą - powiedziała nagla blondynka. - Jeśli razem się za to weźmiemy szybciej się z tym uporasz.
-Dziękuję - uśmiechnęłam się i pierwszy raz od kilku miesięcy pomyślałam, że może wszystko się jakoś ułoży... Błąd - że NAPEWNO się wszystko ułoży.
~Ross~
-Oj wiecie, że on potrafi tak zrobić! Lubi się zabawić! Pewnie pojechał gdzieś na motorze, żeby odpocząć od tego wszystkiego, a wy niepotrzebnie się martwicie - wtrąciłem się do rozmowy.
Miałem dosyć. Rocky już raz pojechał na miesiąc na hawaje. Było tak samo jak teraz - nie wiedzieliśmy co się z nim dzieje, gdzie jest i czy żyje. Wrócił opalony i z ledwie jednym zadrapaniem, bo gamoń się wywrócił i otarł się kamień. Nie mówię, że się nie martwiłem! Ale no ludzie, byłem dobrej myśli, a oni od razu pisali jakieś czarne scenariusze.
-Ross jak możesz? - Delly spojrzała na mnie zaskoczona. - A jak mu się coś stało? Ktoś go porwał?
-Jakby go porwali to jestem pewien, że szybko by go nam zwrócili...
-Ross! - skarcił mnie Riker. - Przestań!
-A bo to pierwszy raz jest taka sytuacja? - spytałem. - Błagam was... Przestańcie.
-Okay, to nie jest pierwszy raz kiedy gdzieś wybył i nie wiemy gdzie - przyznał mi rację Ellington. - Ale pierwszy raz trwa to tak długo.
-Rzeczywiście trwa to trochę, ale może się świetnie bawi? Z hawai wrócił jak mu się atrakcje skończyły
-Popieram Rossa, mam dość już ciągłych rozmyślań o tym, czy czasem nie stało się mu coś złego - poparł mnie Ryland. - W sumie nie dziwię się Rocky'emu, bo zauważacie go tylko wtedy, gdy trzeba napisać nową piosenkę, a tak to zachowujecie się jakby go nie było. Tylko ja, Ross i Ell cały czas spędzamy z nim czas. Ogarnęlibyście się trochę!
-Fakt - przyznała Rydel, - Riker, oni mają rację.
-Chyba mu skopę dupsko jak wróci - mruknął najstarszy. - Ja będę zwracał tak na niego uwagę aż mu zbrzydnę!
-Ej bez przemocy!
-A kto mówi o przemocy? Będzie moim młodszym braciszkiem, będę tak o niego dbał, że już nigdy nie ucieknie żeby zwrócić na siebie uwagę.
-Prędzej ucieknie od ciebie - zaśmiał się Ryland
Zaśmiałem się. W środku byłem zestresowany i zły. Laura też zniknęła niedawno, nikt nie wiedział, co się z nią dzieje. Ponoć tak samo jak Rocky nieraz znikała. Byłem zły na siebie, bo bardziej martwiłem się o Lau niż o brata.
Wpatrywałem się w ich nieziemskie tyłki, przygryzając delikatnie dolną wargę. Jestem pewien, że jednocześnie uśmiechałem się niegrzecznie. W mojej głowie przewijała się masa różnych myśli. Sam byłem zaskoczony seksownością swojej wyobraźni. Dziewczyna właśnie miała rozpiąć swój biustonosz, ale moje myśli rozpłynęły się, gdy poczułem uderzenie ścierką w twarz. Z wściekłością w oczach spojrzałem na Chrisa.
-Nawet w moich myślach cały czas kończę na staniku! - wrzasnąłem oburzony. - Zlitowałbyś się!
-Zabraniam ci tak myśleć o nich.
-Dlaczego? - jęknąłem zrozpaczony.
-Po pierwsze: jedna z nich to moja siostra - wyliczał. - A po drugie: To nasze przyjaciółki i są dla nas jak siostry, więc to nieetyczne.
-Wiele rzeczy, które robimy są nieetyczne - mruknąłem. - Ale dalej je robimy...
-Zabraniam.
Spojrzałem się na chłopaka miną zbitego szczeniaka. Pamiętam, że gdy Victoria tak robiła to działało. Brunet zamiast powiedzieć "Ok, dobra rób co chcesz", znów walnął mi ścierą w twarz.
-Wracaj do pracy.
Odwrócił się, a ja pokazałem mu język, po czym wziąłem do ręki następny talerz i zacząłem go szorować. Rocky, który płukał naczynia obok mnie śmiał się ze mnie i nie potrafił przestać. Wiedziałem, że gdy zacznę go uspokajać to tylko pogorszę sprawę, ale wkurwiał mnie niemiłosiernie. Niewiele myśląc wyjąłem broń zza paska i przyłożyłem mu do skroni. Chłopak od razu spoważniał. Obrócił się w moją stronę i spojrzał na mnie z miną typu "wiem, że nie naciśniesz spustu".
-Stary, jesteś młodszy ode mnie - westchnął brunet. - Mogę się z ciebie trochę pośmiać.
-Ale ja jestem bardziej doświadczony w gangu - warknąłem. - Szanuj mnie i wiedz, że umiem korzystać z tej broni.
-Wiem o tym, ale nie zapominaj, że gdy Vicky była w sytuacji zagrożenia to ja użyłem tej broni.
Tym zdaniem wygrał. Schowałem rewolwer za pasek, tam gdzie jego miejsce i wróciłem do pracy jakby wcześniejsza sytuacja nie miała miejsca. Chłopak dobrze wiedział, że żadne z nas nie może sobie wybaczyć tamtego wydarzenia. Stał się pewniejszy w naszych "szeregach". Znaczyło to, że w czasie innnych zleceń nie będzie siedział w jednym kącie z podkulonym ogonem. Cieszyło mnie to, ale wkurwiał mnie z tym, że wiedział jak zamknąć mi dziób. Drzwi od kuchni otworzyły się i stanęły w nich dziewczyny. Przęłknąłem ślinę na ich widok, by się opanować. Były kelnerkami i nosiły seksowne uniformy. Krótkie czarne spódniczki to coś co lubię...
-Mam dość - warknęła ze złością Laura i opadła na krzesło. - Dlaczego nie znaleźliśmy innej kryjówki tyle jakiś debilny bar?! Jestem klepana po tyłku minimum dziesięć razy dziennie i tyle samo razy muszę się panować, żeby nie wyciągnąć spluwy i ich wszystkich nie pozabijać!
-To dobre miejsce - odezwał się Chris. - Nikt tu nas nie będzie szukał, gliny nawet nie pomyślą, że wielki gang może się ukrywać w czymś takim.
-Wiesz ja też nie pomyślałabym, że kiedyś będziemy przebywać w takiej melinie - burknęła Victoria. - Charlie powinna odpoczywać, a zamiast tego przez trzy miesiące biega z kuflami piwa i stara się być miła dla tych alkoholików!
-Trzy miesiące - mruknąłem pod nosem. - Tyle tu już siedzimy.
-Nie moglibyśmy już wrócić? Przecież napewno już o nas zapomnieli - wtrącił się Rocky. - Tylko moja rodzina nie zapomniała...
-Powtarzam to Chrisowi. - Vicky wskazała na swojego brata. - Prędzej znajdą nas, szukając Rocky'ego niż grupkę przestępców
-Jeszcze tydzień - westchnął Chris.
-Co? - wymsknęło się każdemu z nas.
-Za tydzień wrócimy. Ben wymyślił wytłumaczenie na naszą nieobecność. Zdobywa dla nas rzeczy, które pomogą nam to wyjaśnić.
Zgodnie kiwnęliśmy głową zadowoleni, dając znak, że rozumiemy. Każde z nas wróciło do pracy, powtarzając sobie, że musimy wytrzymać jeszcze tylko 7 dni.
~Vanessa~
Zakręciło mi się w głowie. Szybko pobiegłam do łazienki, żeby obmyć twarz wodą i otworzyć okno, by odetchnąć świeżym powietrzem. Starałam się uspokoić oddech, udało mi się to po kilku minutach. Czułam się źle, bardzo źle. Moje samopoczucie pogarszało się z każdym dniem. Nie dziwiło mnie to. W końcu to normalne, gdy człowiek śpi trzy godziny na dobę. Za bardzo się zamartwiałam Laurą. Nie tym, że policja sądzi, iż jest wielką przestępczynią. Bardziej martwiło mnie to, że nie dawała żadnego znaku życiu. Ani jednej głupiej karteczki czy głupiego smsa. Obwiniałam się o to, że to moja wina. Zaczęłam się nienawidzić, bo zrozumiałam jaką byłam egoistką - na początku najbardziej wystraszyłam się tym, co pomyślą sobie w pracy, dopiero potem zdałam sobie sprawę, że mogę już nigdy nie zobaczyć mojej siostry.
-Za dużo tego wszystkiego - wyszeptałam chlapiąc w siebie zimną wodą. - Za dużo pracy, za dużo myśli...
Przepracowywałam się. Brałam masę pracy do domu odkąd zniknęła Laura, żeby skupić swoje myśli na czymś innym. Czasem mi to wyszło, czasem nie. Były momenty, gdy za bardzo tęskniłam za siostrą i popełniałam błędy. Przez to dostałam już kilka pouczeń od szefa. Zlewałam je. Po raz pierwszy miałam głęboko w dupie jego zdanie, ale wystraszyłam sie, gdy powiedział, że mogę stracić pracę.
-Wszystko w porządku? - spytała Louise, nowa pracownica, dopiero sie wszystkiego uczy.
-Tak, tak - odpowiedziałam, ścierając łzy, które bez mojej woli spłynęły po moich policzkach i spróbowałam się uśmiechnąć, ale chyba nie wyszło mi to najlepiej.
-Ness, jesteś dla mnie jak siostra - wyznała, a ja zamarłam. - Możesz mi powiedzieć wszystko, chciałabym ci pomóc.
-Nie chciałabyś takiej siostry jak ja - odparłam. - Jestem egoistyczną pracocholiczką, która ma w dupie uczucia innych, bo jej praca jest najważniejsza.
-Nieprawda. - Louise podeszła do mnie. - Może i byłaś taka, ale zmieniłaś się. Chodzi o twoją siostrę, prawda?
Kiwnęłam głową.
-Jestem pewna, że wróci do domu prędzej czy później. - Dziewczyna uśmiechnęła się. - Będzie cała i zdrowa, w jednym kawałku.
-Jak możesz być tego taka pewna? Wszystko jest możliwe...
-Moja intuicja mi tak podpowiada. Bądź dobrej myśli.
-Postaram się.
Louise uśmiechnęła się i przytuliła mnie mocno. Przez krótki czas siedziałyśmy w ciszy. Ona głaskała mnie po głowie, a ja starałam się nie rozpłakać. Czułam się jak dziecko, które zraniło się i stara się pokazać, że jest silne.
-Pomogę ci z pracą - powiedziała nagla blondynka. - Jeśli razem się za to weźmiemy szybciej się z tym uporasz.
-Dziękuję - uśmiechnęłam się i pierwszy raz od kilku miesięcy pomyślałam, że może wszystko się jakoś ułoży... Błąd - że NAPEWNO się wszystko ułoży.
~Ross~
-Oj wiecie, że on potrafi tak zrobić! Lubi się zabawić! Pewnie pojechał gdzieś na motorze, żeby odpocząć od tego wszystkiego, a wy niepotrzebnie się martwicie - wtrąciłem się do rozmowy.
Miałem dosyć. Rocky już raz pojechał na miesiąc na hawaje. Było tak samo jak teraz - nie wiedzieliśmy co się z nim dzieje, gdzie jest i czy żyje. Wrócił opalony i z ledwie jednym zadrapaniem, bo gamoń się wywrócił i otarł się kamień. Nie mówię, że się nie martwiłem! Ale no ludzie, byłem dobrej myśli, a oni od razu pisali jakieś czarne scenariusze.
-Ross jak możesz? - Delly spojrzała na mnie zaskoczona. - A jak mu się coś stało? Ktoś go porwał?
-Jakby go porwali to jestem pewien, że szybko by go nam zwrócili...
-Ross! - skarcił mnie Riker. - Przestań!
-A bo to pierwszy raz jest taka sytuacja? - spytałem. - Błagam was... Przestańcie.
-Okay, to nie jest pierwszy raz kiedy gdzieś wybył i nie wiemy gdzie - przyznał mi rację Ellington. - Ale pierwszy raz trwa to tak długo.
-Rzeczywiście trwa to trochę, ale może się świetnie bawi? Z hawai wrócił jak mu się atrakcje skończyły
-Popieram Rossa, mam dość już ciągłych rozmyślań o tym, czy czasem nie stało się mu coś złego - poparł mnie Ryland. - W sumie nie dziwię się Rocky'emu, bo zauważacie go tylko wtedy, gdy trzeba napisać nową piosenkę, a tak to zachowujecie się jakby go nie było. Tylko ja, Ross i Ell cały czas spędzamy z nim czas. Ogarnęlibyście się trochę!
-Fakt - przyznała Rydel, - Riker, oni mają rację.
-Chyba mu skopę dupsko jak wróci - mruknął najstarszy. - Ja będę zwracał tak na niego uwagę aż mu zbrzydnę!
-Ej bez przemocy!
-A kto mówi o przemocy? Będzie moim młodszym braciszkiem, będę tak o niego dbał, że już nigdy nie ucieknie żeby zwrócić na siebie uwagę.
-Prędzej ucieknie od ciebie - zaśmiał się Ryland
Zaśmiałem się. W środku byłem zestresowany i zły. Laura też zniknęła niedawno, nikt nie wiedział, co się z nią dzieje. Ponoć tak samo jak Rocky nieraz znikała. Byłem zły na siebie, bo bardziej martwiłem się o Lau niż o brata.
Subskrybuj:
Posty (Atom)