czwartek, 31 grudnia 2015

Rozdział 3


*Brooke*

Charlie była w szpitalu, więc chciałem się jakoś rozluźnić... Ale nie wyszło mi. W czasie mojego relaksu, do pokoju wpadła Vicky. Oderwałem się od Scarlett i z wściekłością spojrzałem na rudą. Ona zaczęła jedną ręką rzucać we mnie moimi ubraniami, które walały się w pomieszczeniu. Dopiero wtedy zauważyłem, że w drugiej ręce trzyma broń, a na jej biodrach widniał pas z dużym zapasem noży.
-Co ty tu do cholery robisz?! - wrzasnąłem, gdy omal nie oberwałem butem.
-Ubieraj się i każ wyjść laluni, bo mam ochotę poderżnąć jej gardło - syknęła Vicky, kompletnie ignorując moją wcześniejszą wypowiedź.
Widziałem, że nie czas na pytania. W tempie ekspresowym zacząłem wkładać na siebie ciuchy, a dziewczyna mocno złapała blondynkę pod ramię i po wręczeniu jej ubrań zaczęła kierować się z nią do wyjścia. Moja nowa znajoma zaczęła się skarżyć na bolesne wyprowadzanie.
-To boli - jęknęła. - Puść mnie.
Wtedy Victoria podniosła pistolet i skierowała lufę na jej skroń.
-Chcesz zarobić kulkę w łeb? - spytała miło, na co jej ofiara tylko pokręciła głową. - To siedź cicho. Nie mam ochoty się z tobą patyczkować.
Gdy już sytuacja z dziewczyną została opanowana, a ja byłem ubrany i jako tako ogarnięty, Victoria wręczyła mi broń, którą kazała schować, po czym wyszliśmy. Wsiedliśmy do samochodu Chrisa, gdzie była już reszta naszej bandy. Wszyscy oprócz Charlie oczywiście. Błądziłem pytającym wzrokiem po zebranych. Jednak jakoś nikt nie kwapił się zacząć rozmowy i cokolwiek mi wyjaśnić.
-Halo - odezwałem się w końcu. - Ktoś mi może powie o co tu chodzi?
-Zaraz - warknął Chris, po czym skręcił i zatrzymał się na pustej stacji benzynowej.
Wyszedł, by zatankować, a ja zostałem sam z dziewczynami, które tępo patrzyły się przed siebie. Ich twarze nie pokazywały żadnych emocji. Nie mogłem nic wywnioskować z ich wzroku. Victoria co chwila opuszkami palców dotykała ostrza swojego ulubionego noża, a Laura obracała w rękach swój wisiorek. Czyli coś jest na rzeczy ~ zrozumiałem.
-Szkoda, że nie zabiłam tej twojej niuni - mruknęła w końcu rudowłosa. - Może opanowałabym troche emocje.
-Chciałeś przelecieć jakąś panienkę, gdy Charlie leży w szpitalu? - Laura siedząca na miejscu obok kierowcy, obróciła głowę w moją stronę i spojrzała na mnie niedowierzając.
-Chciałem odreagować - wymamrotałem i odwróciłem wzrok. - A poza tym wypiłem parę drinków.
-Ja powinnam była odreagować, a nie ty - oznajmiła Marano. - Nie dość, że opuściłam jedną z najważniejszych misji, przeszłości zachciało się teraz wracać, to w dodatku Charlie leży w szpitalu przeze mnie! Akurat zachciało mi się dzwonić do niej i pytać o powodzenie misji... - ostatnie zdanie powiedziała ciszej, po czym zwróciła się do Vicky - Mogłaś zabić tę jego dziwkę.
-Wiem, ale w sumie to nie było aż tyle czasu, by potem zacierać ślady. - Zamyśliła się rudowłosa.
Przez moment nikt się nie odzywał, ale postanowiłem sprostować jedną rzecz.
-A tak właściwie to ona miała chyba na imie Scarlett - poinformowałem je cicho.
-Gratulacje, po raz pierwszy spytałeś o imię - prychnęła Laura. - Weź się już nie odzywaj, bo zaraz skończysz z kulką w czaszce.
Milczeliśmy jeszcze, gdy wrócił Chris. Brunet odpalił silnik i ruszyliśmy. Po paru minutach jazdy wjechaliśmy na jakąś leśną drogę. Po obu stronach rosły drzewa, wśród których rozpoznawałem parę rodzai. Zatrzymaliśmy się w głebi lasu. Chris westchnął ciężko, po czym wraz z Laurą obrócił się w stronę Victorii i mnie.
-Musimy ich zabić - odparł Chris z wściekłością, a ja zrozumiałem już po co jedziemy, ale martwiło mnie parę spraw.
-Ale jak? Przegraliśmy, gdy była z nami Charlie. Teraz jest nas taka sama ilość i wciąż nie mamy szans. - Patrzyłem na nich, na ich reakcje, ale oni nie odezwali się, więc kontynuowałem - Chciecie żebyśmy szli na pewną śmierć? Charlie nie byłaby z tego zadowolona
-Ale to właśnie o nią chodzi - warknęła Vicky. - Musimy pokazać, że nie pozwalamy ranić naszych ludzi. Zabiłam ich głównego szefa. Teraz jest tam zamieszanie, więc mamy szansę.
-W takim składzie i tak jest niewielka - prychnąłem.
-Właśnie dlatego musimy mieć jeszcze jednego członka ekipy. Musimy zdobyć jeszcze jednego chłopaka - wyjaśniła Laura mając na twarzy jeden z tych swoich tajemniczych uśmieszków.
Wiedziałem, że już coś uknuła. Jednak z jej planów zawsze wychodzimy bez szwanku, dlatego byłem pewny, że cokolwiek uknuła - wyjdzie to nam na dobre. Kiwnąłem głową na znak, że się zgadzam. Po mnie to samo zrobiło rodzeństwo Carmen. Rozmawialiśmy jeszcze chwilę. Victoria pokazała nam plan, który zdobyła. będąc na terytorium wroga. Omawialiśmy strategię. Mnie jednak trapiła jedna myśl...
Ta misja będzie sprawdzianem dla nowego członka bandy, więc albo on przeżyje i pokaże, że jest coś wart, albo umrze i zapomnimy o nim z pierwszą porcją ziemi rzuconej na jakąś atrapę nagrobka. Najgorsze będzie, gdy on zawali. Wtedy misja może znów się nie udać, a my możemy nie ujść z życiem.
Wszystko będzie zależało od tego kim będzie ON. Kogo wybrała Laura? O kim myśli mówiąc "nowy"?
A najważniejsze pytanie... Czy będzie potrafił zabić z zimną krwią i potem żyć bez wyrzutów sumienia?

*Chris*

Siedzieliśmy przy łóżku szpitalnym naszej różowowłosej. Moja siostra delikatnie czesała jej miękkie włosy, a Laura głaskała wierzch jej dłoni. Ja i Brooke uśmiechaliśmy się promiennie do rannej, a nawet od czasu do czasu wtrąciliśmy coś do rozmowy, która toczyła się między dziewczynami. Śmialiśmy się, gdy Charlie z tak wielkim zapałem mówiła jak, żałuje, że nie może zabić jednego z tych gangsterów. Miałem przeczucie, że Laura zostawi dla niej specjalnie jednego z nich. W końcu nasza poszkodowana wyjdzie z wprawy, więc zaraz po wypisaniu ze szpitala będzie musiała odebrać kolejne marne, ludzkie życie. Oczywiście nie mówiliśmy jej nic o naszych zamierzeniach i o tym, że niedługo będziemy mieć kolejnego kompana.
Nie zdziwi mnie, jeśli później to Brooke będzie musiał jej o tym powiedzieć i oberwie butem.
Kamień spadł mi z serca, gdy wszedł nagle lekarz i powiedział, że rany dosyć dobrze się goją, ale dziewczyna musi zostać parę dni w szpitalu, bo jest bardzo osłabiona. Widziałem, że każdego z nas ucieszyła ta sytuacja.
-Fajnie, ale cholernie tu nudno mimo iż siedzę tu tylko parę godzin - zaczęła marudzić Charlie. - Mam nadzieję, że będziecie mnie odwiedzać, hę?
-Wolę przeżyć, gdy wyjdziesz z tej nory, więc ja napewno będę wpadać - zaśmiała się Vicky, za co oberwała w bok od różowowłosej.
-Nie moglibyśmy cię nie odwiedzać - wtrąciła Laura. - Umarlibyśmy z tęsknoty.
-Już mi tak nie słódź - westchnęła panna Grande. - Wiem, że chcecie się już stąd wyrwać. Droga wolna. Idźcie. Ja muszę się przespać - oznajmiła, po czym ziewnęła i przeciągnęła się.
Pożegnaliśmy się z nią i wyszliśmy z jej sali, a potem przez główne drzwi wyszliśmy na zewnątrz. Odetchnąłem świeżym powietrzem. Spojrzałem na resztę. Lau dała znak, że chce nam już powiedzieć kogo wybrała, skierowaliśmy sie więc do auta. Nie kojarzyłem jej znajomych. Wiedziałem tylko, że dawniej miała przyjaciół z planu serialu, ale oni po zakończeniu kręcenia kopnęli ją w dupę i zapomnieli o jej istnieniu. Gdy siedzieliśmy już na miejscach, brunetka przełknęła gulę, która tkwiła jej w gardle.
-Teraz będzie pewnie w parku - powiedziała, czym dała mi znak, żebym tam pojechał.
Odpaliłem samochód. Wystarczyło jakieś dziesięć minut, żebyśmy dotarli na miejsce. Laura wyszła z pojazdu, trzasnęła drzwiczkami, po czym oparła się o nie. Dołączyliśmy do niej. Brązowoka rozglądała się uważnie. Po chwili jej wzrok zatrzymał się na kimś. Nagle spuściła głowę.
-Na ławce obok starej wierzby - mruknęła, a my spojrzeliśmy w skazanym przez nią kierunku.
Na ławce siedział brunet. Wyglądał na wysokiego, miał dobrą posturę i dało się zauważyć umięśnienie. Miał koszulkę, która ukazywała jego ramiona. Na obu rękach miał tatuaże. Prawa ręka ukazywała różę, a lewa szkielet z gitarą - o ile dobrze zobaczyłem. Miał lekki zarost, ale nie wydawało się, że ma zapuścić brodę. Jego twarz wydawała mi się znajoma. Przeniosłem swój wzrok na Laurę. Dziewczyna wciąż miała spuszczoną głowę i wpatrywała się w swoje czarne trampki, postanowiłem więc znów lepiej przyjrzeć się chłopakowi. Wydawał się być odrobinę starszy od Laury. Nagle moją uwagę przykuło coś, co stało obok ławki na której siedział. Motor. Cudowna czarna maszyna, tak czysta, że prawie błyszcząca. Nie miała żadnej rysy.
-Jeździ? - spytałem Laurę, a ona przytaknęła ruchem głowy.
-Dobrze się sprawdzi w swojej roli - oznajmiła po chwili Victoria, czym sprowadziła na siebie naszą uwagę.
-Mam taką nadzieję - odparła Marano.
-W jego spojrzeniu jest coś takiego... Że jestem tego pewna.
-W takim układzie, moi drodzy... - zaczęła brunetka, ale zawahała się przez moment. - Przedstawiam wam Rockiego Lyncha.
Zatkało mnie. Lynch. To nazwisko mówiło mi niezbyt wiele, ale w sumie wystarczająco dużo, żebym się sprzeciwił. To Ross Lynch ją skrzywdził, więc ja nie zamierzam się sprzymierzać z jego bratem. Mają to samo DNA. Są siebie warci.
-Nie zgadzam się - warknąłem. - Nie będę pracować z jego bratem.
-On jest inny - przerwała mi Lau. - Z nim utrzymywałam kontakt najdłużej i w sumie to ja przestałam się odzywać, bo nie chciałam żeby widział jak cierpię - wyznała brunetka.
-Mimo to wyrażam swój sprzeciw.
-Możesz sobie ten sprzeciw wsadzić w dupę. Nie mamy wyjścia. On się najlepiej nadaje ze wszystkich, których znam... Ufam mu, a to jest chyba istotne, prawda?
-Możemy zaryzykować - wtrącił Brooke, który wcześniej nie zabrał głosu. - Właściwie to musimy.
Zostałem przegłosowany. Victoria także się zgodziła. Podjęliśmy decyzję, że zaczekamy do wieczora. Marano poinformowała nas, że chłopak zawsze lubił siedzieć w parku podczas zachodów słońca, a potem, gdy już było wystarczająco ciemno ścigał się z wiatrem na motorze. Uwielbiam czuć wiatr we włosach i adrenalinę w żyłach, zupełnie tak jak my. Zajęliśmy jedną z ławek. Nikt nie wiedział jak zacząć rozmowę i o czym w ogóle zacząć konwersować. No może oprócz Victorii...

-Lau, wiesz, że on może zginąć już jutro jeśli jednak zawiedzie? - zaczęła ruda.
-Wiem, ale sama mówiłaś, że dobrze się sprawdzi.
-To tylko intuicja. Mogę sie mylić.
-Spójrzmy prawdzie w oczy - westchnęła Laura. - Twoja intuicja nigdy się nie myli.
-Kiedyś musi być ten pierwszy raz. - Moja siostra zaśmiała się lekko, ale po chwili spoważniała. - A jeśli potem będą go męczyć wyrzuty sumienia? Albo nie będzie potrafił zabić?
-Nasze początki też były trudne - wspomniała brunetka wymijająco.
-My i tak byliśmy zepsuci... Każdego z nas ktoś zranił i obudził rządze zemsty.
-On też ma swoją przeszłość. O to się nie bój. Wystarczy tylko obudzić w nim wspomnienia.
Odpowiedzi i zachowanie Laury nie ułatwiało prowadzenia rozmowy, więc rudowłosa szybko ją zakończyła. W ciszy doczekaliśmy zachodu słońca. Sprawdziło się to co mówiła Marano. Brunet siedział wciąż na ławce i zastanawiał się nad czymś. Obawiałem się, że zaintrygowaliśmy go i że zmyje się z parku zanim inni ludzie opuszczą to miejsce. Jednak moje obawy okazały się niepotrzebne. Chłopak jak siedział tak siedział. Gdy potencjalni świadkowie opuścili park, zrozumieliśmy, że trzeba już przejść do akcji.
-Ja pójdę - powiedziała twardo Victoria. - Wytłumaczę mu to i tamto, a potem Marano możesz się dołączyć, gdy dam ci znać.
Dziewczyna wstała, poprawiła kurtkę i podeszła do chłopaka. Usiadła obok niego. Oparła się ręką o jego ramię i zaczęła coś do niego mówić.

*Victoria*

-Zapewne nie domyślasz się co mi chodzi po głowie - zaczęłam rozmowę z Rocky'm
-Nie mam zielonego pojęcia - odparł brunet, błądząc po mnie pytającym wzrokiem. - Rozjaśnisz mi tę sytuację?
-Przydasz się naszej ekipie, Rocky Lynchu.
-Znasz mnie?
-Ja nie, ale Laura tak... Mamy zadanie do którego jesteś nam potrzebny - wyjaśniłam bez ogródek. Rozsunęłam kurtkę, przez co pokazałam mu zapas noży w pasku, który miałam na biodrach. Zauważył jeszcze broń umieszczoną w wewnętrznej kieszeni kurtki. - Dostaniesz własny sprzęt. Pytanie tylko czy potrafisz z niego korzystać.
-Miałem okazję kiedyś strzelać, ale powinno was martwić to, że nie piszę się na taki układ - oznajmił Rocky, po czym próbował wyrwać swoje ramię z uścisku. Zaciskałam dłoń na nim.
-Chyba nie rozumiesz pewnej sprawy - zaśmiałam się, ale szybko mój wyraz twarzy znów stał się poważny. - To my decydujemy czy dojdziesz czy nie. Informuję cię, że podjęliśmy decyzję, iż będziesz w naszej bandzie
Brunet pokręcił głową, niedowierzając. Wyjęłam z paska niewielki nóż i przyłożyłam mu do gardła.
-Cieszę się, że już przetrawiłeś najważniejszą sprawę. A teraz kolejna informacja. - Uśmiechnęłam się lekko, - Jeśli ktoś dowie się o tej rozmowie, ten nóż będzie narzędziem zbrodni, której na tobie dokonam.
-Będę milczał - zapewnił mnie.
-Zapewne jak grób. To mnie nie martwi - oznajmiłam. - Jednak musisz też wiedzieć, że nie można opuścić naszej ekipy. Znajdziemy cię. Wszędzie.
Zamilkłam i kiwnęłam głową, dając Laurze sygnał, że może podejść.
-Jest coś jeszcze co muszę wiedzieć? - spytał zrezygnowany. Dało się zauważyć iż odrobinkę się podłamał. Miałam coś powiedzieć, ale Lau wzrokiem mordercy dała mi znać, że nie podoba się jej widok noża przy jego szyi, więc musiałam schować narzędzie.
-Witaj w naszej drużynie - przywitała się Laura wesoło... A moje zastraszanie poszło się bujać.
-Lau? - Rocky zdziwiony podniósł głowę.