piątek, 29 czerwca 2018

wtorek, 25 kwietnia 2017

Wybacz, że to nie rozdział...

Hej, ludzie! Ktoś tu jeszcze zagląda? Statystyki mówią, że owszem. Wybacz, że zrobiłam nadzieję na kolejny rozdział. Mówiąc szczerze - chciałam usunąć tego bloga, nic nie wyjaśniając - STOP! Nie przestawaj czytać tego posta! Nie myśl, że piszę w nim tylko o tym, że się poddaję w tworzeniu tej historii! Póki co wyczerpała mi się wena na tego bloga. Jak nie mam pomysłów, to po co pisać na siłę? Nic dobrego by z tego nie wyszło. Jednak nie porzucam pisania tak ogółem ani nie porzucam też tego bloga... Zostawiam go w spokoju na jeszcze jakiś czas... Bo pracuję nad kolejną historią! Tym razem nie będzie o żadnym zespole. Kawałeczek opowieści wrzucam poniżej. I teraz pytanie - dać link jak skończę i opublikuję? Nie zamierzam tego robić już na bloggerze a na wattpadzie. Jeśli jesteś ciekawa/y, co dalej i spodobało ci się to skomentuj, a gdy skończę wrzucę link do całości :D
❤❤❤ Miłej lektury!❤❤❤ 
Budzik zadzwonił punktualnie, więc Dean byłby w pracy również punktualnie, gdyby oczywiście jakąś posiadał. Niestety sytuacja, w jakiej się znalazł, nie pozwalała mu na prowadzenie normalnego życia, a co się do tego zaliczało - nie mógł mieć pracy. Właściwie czymś tam się zajmował w domu. Tworzył strony internetowe i co miesiąc miał z tego wpływy, ale pracą się tego nazwać nie dało. Dla zabicia nudy wstawał wcześnie rano i wychodził do parku, żeby poczytać książkę. Tak samo było również tamtego dnia. Jak zwykle wstał, ubrał się, zjadł śniadanie, spakował plecak i wyszedł. Wszystko robił automatycznie. Jakby nie był człowiekiem, ale robotem wyzbytym z uczuć. Jednak mimo wszystko miał uczucia, serce i duszę, ale tak bardzo poranione, że niemal martwe. Przeżył w życiu już wiele, a każde kolejne smutne doświadczenie zabierało mu wiarę w lepsze jutro. W chwilach gdy wydawało się, że może być już całkiem dobrze, coś się działo i gasiło tą małą iskierkę nadziei, nie pozwalając by stała się płomieniem. Właśnie nadeszła taka chwila
Szedł parkiem, patrząc na swoje buty. Coraz częściej zastanawiał się, czy gdyby jego życie potoczyło się inaczej to czy byłby szczęśliwy. Może spełniłby swoje marzenia o zostaniu lekarzem? Zastanawiałby się teraz z narzeczoną nad datą ich ślubu? Doszedł do wniosku, że gdyby tamten incydent się nie wydarzył, wszystko wyglądałoby zupełnie inaczej niż teraz. Lepiej. Smutny uśmiech pojawił się na jego twarzy. W oczach zalśniły łzy, ale nie poleciały w dół. Dean szybko je starł rękawem bluzy. Starał się płakać jak najrzadziej, bo wiedział, że płacz w niczym nie pomaga. On pozwala tylko uciec emocjom, ale nie pozbywa się problemu, więc mógłby trwać w nieskończoność. Chłopak westchnął i poszedł dalej w kierunku swojej ulubionej ławki, która znajdowała się pod starą wierzbą. Niektórzy ludzie nawet o niej nie wiedzieli, więc było to idealne miejsce dla Deana. Siedząc tam samotnie, mógł napawać się głosami ludzi, przez co nie tęsknił tak bardzo za rozmowami. Myśląc o ławce, zaczął stawiać coraz to szybkie kroki, ale wciąż nie podnosił wzroku, wciąż wpatrywał się w swoje obuwie. Chciał jak najszybciej dotrzeć do celu i oddać się lekturze. Nagle wpadł na kogoś. Przewrócił pewną brunetkę. Odruchowo wyciągnął rękę, by pomóc jej wstać, ale szybko oprzytomniał. Cofnął dłoń.
-Co ty wyprawiasz? Patrz jak chodzisz! - Oburzyła się panna, wstając i otrzepując się.
-Przepraszam - wymamrotał, po czym wyminął dziewczynę i ruszył dalej.
Poszkodowana obróciła się za nim. W jej spojrzeniu malowała się złość zmieszana z ciekawością. Tak samo jak on często przychodziła do tego parku. Widywała go nieraz. Intrygował ją. Na jego widok od razu w głowie pojawiała się jej masa pytań. Dlaczego on ciągle tu przychodzi? Dlaczego zawsze jest sam? Dlaczego na nikogo nie patrzy? Dlaczego, dlaczego, dlaczego... Lubiła tajemnice, a ten chłopak właśnie nią był - chodzącą zagadką. Parę razy próbowała do niego zagadać, ale bez skutku. Nigdy nawet na nią nie spojrzał. Zbywał ją milczeniem albo po prostu odchodził. Później poddała się i czasem tylko obserwowała go z daleka. Mimo że była zdziwiona, gdy nawet po zderzeniu nie uraczył jej spojrzeniem, nie zamierzała znów rozpoczynać rozmowy. Zamierzała zachować resztki dumy. Otrzepała się raz jeszcze, popatrzyła na niego po raz ostatni i poszła dalej, zastanawiając się nad kolorem jego oczu, których nigdy nie ujrzała.
A  on w tym czasie coraz bardziej zbliżał się do ławki. Jeszcze kilka metrów dzieliło go od ulubionego miejsca... Bezpiecznego miejsca, w którym nikomu nie zagrażał. Wszystko potoczyłoby się cudownie, gdyby nie pojawił się mały chłopiec. Miał może sześć lat i piękne blond loczki. Kiedy niespodziewanie przytulił się do nóg Deana, w jego oczach tańczyły iskierki szczęścia. Swoimi czekoladowymi tęczówkami spojrzał na chłopaka. Na twarzy miał wymalowany cudowny dziecięcy uśmiech i z równie wspaniałą dziecięcą radością spytał:
-Pobawisz się ze mną?
Chłopak zamiast odpowiedzieć padł na kolana. Przez szloch śmiesznie trzęsły mu się plecy. Nie zdążył zetrzeć łez rękawem bluzy. Zbyt szybko poleciały strumieniem po policzkach. W dupie miał czy płacz mu teraz pomoże czy też nie. Potrzebował wyrzucić z siebie swój żal i smutek. Złapał oszołomionego blondynka za dłoń i powiedział:
-Przepraszam. - Pogłaskał go po policzku. - Tak bardzo przepraszam.
-Czyli nie pobawisz się ze mną? - zdziwione dziecko zapytało ponownie, a Dean nie potrafił powiedzieć już nic więcej, więc tylko pokręcił głową.
Blondyn odchodząc od niego, co chwilę spoglądał w jego stronę. Nie rozumiał zaistniałej sytuacji. Właściwie nikt, oprócz chłopaka płaczącego w środku parku, nie pojmował, co się wydarzyło. Chłopak wiedział, że dzieciak następnego dnia o tej samej godzinie będzie już martwy. Przeczuwał, że umrze w nocy. Zwykle ginęli właśnie o tej porze. Zaraz...Ginęli? Zwykle byli mordowani o tej porze.
No i co myślisz? ^.^

niedziela, 19 marca 2017

Rozdział 8

*Ross*



Upuściłem książki, gdy nauczyciel poinformował mnie o tym, że dyrektor mnie do siebie wzywa. Byłem pewien, że nic nie przeskrobałem, ale mimo wczystko moje serce zaczęło bić o wiele szybciej. Pozbierałem wszystkie książki i włożyłem je do plecaka, po czym zarzucając go na ramię ruszyłem w kierunku sekretariatu. Stojąc przed drzwiami poprawiłem kołnierzyk i odetchnąłem, chcąc chociaż odrobinę się uspokoić, po czym nacisnąłem klamkę i wszedłem do środka. Dyrektor porządkował jakieś papiery, ale podniósł wzrok, gdy tylko usłyszał moje kroki. Ruchem głowy polecił mi bym usiadł, więc tak zrobiłem. Widząc jego łagodne spojrzenie, mówiące, że wszystko jest w porządku, zdenerwowanie opuściło mnie jak za dotknięciem magicznej różdżki. Rozluźniłem się na krześle i czekałem aż mężczyzna wyjawi mi powód mojego przyjścia.
-Czekamy na jeszcze jedną osobę - odezwał się, zerkając na zegarek. - Powinna się zaraz pojawić.
W mojej głowie od razu pojawiło się jedno imię. Laura. Przez długi okres czasu nie widziałem jej w szkole. Pytałem nauczycieli, czy nic nie wiedzą, ale oni zbywali mnie, jakby ich to w ogóle nie obchodziło czy nie dziwiło. Byłem ciekawy, czy spotkaliśmy się tu by wyjaśnić to zajście. Jednak żadne z nas nawet nie poruszyło tego tematu.
Po pewnym czasie, ktoś wszedł do pomieszczenia i usiadł na krześle obok mnie. Oczywiście, że była to Laura. Kamień spadł mi z serca, gdy ją zobaczyłem. Żyła. Była wyluzowana, ale też zdziwiona. Najwidoczniej tak samo jak ja nie miała pojęcia o czym będziemy rozmawiać.
-Po co nas pan wzywał? - zapytała od razu, pewnie chciała mieć już to z głowy. - Jeżeli chodzi o moją nieobecność na uczelni to z tego, co mi wiadomo, rozmawiał pan z moją siostrą.
-Jestem pełny podziwu. - Cień uśmiechu pojawił się na twarzy mężczyzny. - Nauczyłaś się, że powinnaś się zwracać do mnie per "pan". Zaklaskałbym, ale teraz nie czas na to.
Odłożył papiery, które wcześniej trzymał w dłoniach, wziął łyka herbaty i zlustrował naszą dwójkę spojrzeniem. Odchrząknął, po czym zaczął mówić.
-Wątpie, by twoje zachowanie uległo poprawie. Zresztą podobnie jak twoje oceny. Masz ogromne zaległości. - westchnął dyrektor, patrząc na Laurę.
-I co w związku z tym?
-Mam nadzieję, Ross - Mężczyzna zignorował dziewczynę i zwrócił się do mnie - Że pamiętasz jak kilka miesięcy temu prosiłem cię, byś ją pilnował. Moja prośba nadal jest aktualna. Dodatkowo chciałbym, żebyś pomógł jej w nauce.
-Myślę, że pan pamięta o tym jak wspominałam, że nie potrzebuję niańki - mruknęła brunetka, starając się panować nad emocjami. - Jestem także pewna, że moja siostra opowiadała panu o mnie, podczas waszej rozmowy. Wątpie, by mówiła o jakimś moim chamskim zachowaniu po powrocie.
-Masz rację - przytaknął dyrektor. - Jednak nie wiesz jednego. Twoja siostra prosiła mnie byśmy mieli na ciebie oko. Boi się, że to twoja nagła zmiana może szybko minąć. Więc jak Ross? Będziesz aniołem stróżem naszej jakże pilnej uczennicy?
Oboje zaczęli się we mnie wpatrywać. Byłem pewny, że ta decyzja jest dość ważna. Nie wiedziałem, co powiedzieć, ale nagle zapragnąłem opiekować się nią. Spojrzałem jej w oczy i zgodziłem się. Wyglądała tak jakby nie potrafiła zrozumieć tego, co powiedziałem. Nie docierało to do niej.
-Nie zgadzam się - warknęła i wstała, zarzucając sobie plecak na ramie, po czym wyszła trzaskając drzwiami.
Dyrektor zachował się tak jakby oczekiwał takiego rozwinięcia się akcji. Miałem wrażenie, że bawi go ta sytuacja. Przez moment siedziałem jak wryty. Miałem ochotę jebnąć sobie z liścia za to, że się zgodziłem. Mogłem odmówić i wtedy wszystko, by było w porządku. A tymczasem zgadzając się ściągnąłem na siebie ogromne niebezpieczeństwo.
Wstałem z miejsca i zabierając swój plecak z podłogi, ruszyłem ku drzwiom. Miałem nacisnąć klamkę, ale zamiast tego odwróciłem się, by spojrzeć na dyrektora. Mężczyzna obserwował każdy mój ruch, jakby oczekiwał, że zrobię coś ciekawego. A ja zadałem tylko jedno pytanie, na które nie uzyskałem odpowiedzi.
-O co panu chodzi?



*Laura*



Weszłam do klasy jakby nigdy nic. Od razu wszystkie spojrzenia, skierowały się na mnie. Nic sobie z tego nie zrobiłam. Doszłam do swojego miejsca i usiadłam, po czym położyłam nogi na ławce. Oblizałam wargi, rozglądając się dookoła. W klasie zapanowała grobowa cisza. Nagle lekcja, którą prowadził nauczyciel stała nie ważna, bo wielka Laura Marano raczyła pojawić się po długiej nieobecności i zrobić zaskakujące wejście spóźniając się na lekcję. Śmieszne. Przecież nikt nie był zaskoczony moim spóźnieniem czy nieobecnością. Każdy się dziwił tym, że jeszcze mnie nie wywalono ze szkoły. W sumie mnie też dziwiło to, że mnie nie wyrzucili.
-Witamy, Marano - mruknął profesor. - Cieszymy się, że zaszczyciłaś nas swoją obecnością.
-Ależ to nic takiego dla mnie - zaśmiałam się.
-Prosiłbym byś usiadła normalnie jak człowiek.
-A czy ja jestem człowiekiem? Podobno opowiada się w pokoju nauczycielskim, że jakaś małpa ze mnie.
-To przynajmniej zachowuj się jak wychowana małpa.
Wybuchnęłam śmiechem, po czym spełniłam prośbę nauczyciela, ale nie zamierzałam uważać na lekcji. Rzucałam samolocikami w uczniów siedzących przede mną i pisałam smsy. Nie kryłam się z tym, że używałam telefon na zajęciach, nauczyciele już do tego przywykli i nie zwracali na to uwagi, więc korzystałam z tego. Przez kolejne godziny, siedziałam cicho na lekcjach, za co profesorowie zapewne dziękowali w myślach. Nie miałam nastroju na głupoty. Chciałam jak najszybciej wyjść ze szkoły, by spotkać się z bandą i powalić w worek treningowy, by wyładować swoje nerwy, spowodowane spotkaniem z dyrciem. Odetchnęłam z ulgą, gdy na ostatniej lekcji zadzwonił tak bardzo zbawienny dla mnie dzwonek. Powolnym krokiem, powłóczając nogami, szłam w kierunki drzwi wyjściowych. Zaczęłam rozkoszować się powietrzem, gdy tylko znalazłam się na dworze. Niestety mój relaks podczas spaceru do domu nie potrwał zbyt długo.
-Lau! - Usłyszałam wrzask za sobą, niechętnie obróciłam się. - Zaczekaj!
-Czekam, czekam - mruknęłam, niezadowolona.
Ross dobiegł do mnie cały zdyszany. Wyjaśnił mi później, że szukał mnie po całej szkole, myśląc, że będę chciała, przeczekać w środku, do momentu aż on wyjdzie. Oczywiście udawałam, że słucham go z zainteresowaniem, a on w to wierzył.
 -Nie mów do mnie Lau - warknęłam, gdy zwrócił się tak do mnie po raz kolejny.
-Chcę mówić do ciebie Lau - oznajmił spokojnie.
Zatrzymałam się
-Nie jesteśmy przyjaciółmi - powiedziałam, panując nad swoimi emocjami. - Dlatego nie mów tak do mnie.
-Ja uważam inaczej.
Nie chciałam płakać przy nim, dlatego zagryzłam wargi. Spojrzałam mu w oczy. Nagle poczułam się jak dawniej. Patrzył na mnie z dawnymi iskierkami w oczach. Pokręciłam głową.
-Przestań - odpowiedziałam. - Zapomnijmy o tym temacie. - Zaczęłam iść.
-Lau. - Chłopak złapał mnie za dłoń. - Odbudujmy naszą przyjaźń.
Znów spojrzałam w jego oczy. Kiedyś kochałam jego czekoladowe tęczówki.
-Nie chcę. - Wyrwałam mu swoją rękę. - Zrozum, że najchętniej zapomniałabym o tym, że cię znam.
W jego oczach wyczytałam, że zraniłam go, ale nie przejęłam się tym. Cierpiałam bardziej od niego, więc mógłby nawet się popłakać na moich oczach, a ja patrzyłabym na to z obojętnym wyrazem twarzy. A przynajmniej miałam nadzieję, że tak bym się zachowała.
-Dobrze - odparł, po chwili. - Chodźmy.
Szliśmy w ciszy. Ross podprowadził mnie pod same drzwi. Powiedział, że przyjdzie o 18:00, żeby zobaczyć z czym sobie nie radzę. Nie słuchał, gdy mówiłam, że nie potrzebuję jego korepetycji. Zaklnęłam pod nosem, gdy zniknął z mojego pola widzenia, po czym weszłam do domu.

Rozdział 7

*Laura*



W dłoniach trzymałam skasowane bilety autobusowe i zużyte wejściówki do różnych miejsc. Bałam się wejść do domu. Nie wiedziałam, co zastanę i jak mnie przywita Vanessa. Bałam się, że zacznie wrzeszczeć ile to wstydu się przeze mnie najadła w pracy albo po prostu zignoruje mój powrót i wrócimy do normalności tak jakby nigdy nic się nie stało. Zabolałoby mnie to. Bardzo chciałam zobaczyć na jej twarzy uśmiech i ulgę, że wreszcie wróciłam. Westchnęłam głęboko, po czym przekręciłam klucz w drzwiach i nacisnęłam klamkę. Przeszłam przez próg i przystanęłam na moment. Stęskniłam się za domem, więc chciałam napawać się jego widokiem. Moja siostra wyjrzała z kuchni, żeby zobaczyć kto wszedł. Upuściła szklankę na mój widok. Oczy niemal natychmiast zaszły jej łzami, biegiem rzuciła się w moim kierunku i objęła mnie mocno. Zamarłam. Nie umiałam się poruszyć. Moje mieśnie jakby odmawiały mi posłuszeństwa.
-Przepraszam - usłyszałam jej łamiący się szept tuż przy moim uchu. - Przepraszam, byłam straszną.
Po moim policzku spłynęła pierwsza łza, a za nią popłynął prawdziwy potok. Wtuliłam się w Vanessę. Płakałyśmy sobie w ramię. Nie sądziłam, że taki dzień kiedyś nadejdzie.
-Lau. - Ness pogładziła mój policzek, uśmiechając się przez łzy, jakby próbowała powiedzieć "Już wszystko będzie dobrze. Zatroszczę się o to". - Kocham cię.
-Vanessa, przepraszam. - Pociągnęłam nosem. - Ja... Nie wiem co powiedzieć.
-Zapomnijmy o tym co było. - Kolejne słone krople spływały po jej policzkach. - Przecież jesteśmy siostrami.
-Też cię kocham. - Rozkleiłam się jeszcze bardziej i znów wtuliłam się w nią z całych sił.
Stałyśmy w przedpokoju i płakałyśmy jak idiotki, ale byłyśmy szczęśliwe. Cholernie szczęśliwe. W tamtym momencie obie miałyśmy nadzieję, że wszystko się ułoży, że wszystko zmieni się na lepsze, bo w końcu miałyśmy siebie na wzajem i wreszcie to zrozumiałyśmy.
-Tak właściwie to gdzie byłaś? - spytała czarnowłosa, gdy sprzątałyśmy stłuczoną szklankę.
Przełknęłam ślinę, bojąc się, że nagle moja umiejętność kłamania gdzieś się rozpłynęła. W dodatku przeszła mi w głowie myśl, żeby jej o wszystkim powiedzieć. Uciekła mi na szczęście z głowy tak szybko jak się pojawiła. Nie mogłam jej wyjawić prawy i wkopać ją w to wszystko. Miała poukładane życie, w przeciwieństwie do mnie.
-W Vegas - wyszczerzyłam się dumnie pokazując jej wejściówki do najlepszych klubów i kasyn.
Wszystko załatwił Ben, po tym jak wpadł na genialny pomysł, że Las Vegas to najlepsza wymówka pod słońcem. Według tych wszystkich świstków i papierków mieliśmy spędzić trzy piękne miesiące w Las Vegas, korzystając z wszystkich możliwych atrakcji w tym mieście. Szkoda, że to nie była prawda i zamiast tego trzy miesiące spędziliśmy w najgorszej spelunie, jaką kiedykolwiek widziałam, a niestety często bywaliśmy w takich spelunach.
-Jesteś najgorszą siostrą na świecie - mruknęła, patrząc na mnie spod byka po przejrzeniu biletów, które położyłam przed nią. - Ale wybaczam, cieszę się, że świetnie się bawiłaś.
-Serio? Nie będziesz robić mi wyrzutów? - Otworzyłam szeroko oczy ze zdziwienia.
-Nie zamierzam. - Uśmiechnęła się. - No chyba, że bardzo chcesz.
-Skądże - odpowiedziałam szybko, na co Vanessa cicho zaśmiała się pod nosem.
To był jeden z najlepszych dni w moim życiu. Miał być początkiem w odbudowywaniu naszych siostrzanych więzi. Zapowiadało się, że jeszcze wiele podobnych dni będzie przed nami. Jednak nagle wszystko obrało zły kierunek.



*Rocky*



-Mogliśmy jednak podjechać do tego fryzjera - śmiał się Brook, patrząc na moje włosy, które związywałem w samochodzie.
-A mi tam podobają się takie dłuższe - wzruszyłem ramionami.
-Pasują ci. - Charlie uśmiechnęła się do mnie dodając mi otuchy.
Wszyscy siedzieliśmy w samochodzie i jechaliśmy w kierunku mojego domu. Stresowałem się odrobinę, bo dawno nie widziałem mojego rodzeństwa i nie wiedziałem jak zareagują, ale z każdą mijającą minutą mój stres mijał. Myślałem o tym jak wiele się zmieniło i jak to teraz wpłynie na moje zachowanie w stosunku do bliskich. Miałem nadzieję, że przy nich wciąż będę tym samym chłopakiem, który pisał teksty i rozśmieszał każdego.
-Dobra młody, trzymaj wszystkie papiery i nie daj plamy - polecił Chris, podając mi do ręki kilka rzeczy
-Dzięki - mruknęłem, po czym wyszedłem z samochodu. - Do zobaczenia.
Przez moment stałem jeszcze na chodniku machając im. Przygryzłem wargę, gdy obróciłem się i spojrzałem na dom. Wciągnąłem dużo powietrza, po czym spokojnie wypuściłem je, chcąc uspokoić bicie swojego serca jak i napawać się tym znanym mi zapachem. Ktoś robił spaghetti i cudowna woń rozchodziła się po otoczeniu. Oblizałem wargi, po czym zapukałem do drzwi. Otworzył je Ross. Zlustrował mnie wzrokiem i spojrzał na mnie dziwnie.
-Zmieniasz styl na bezdomnego? - spytał, unosząc jedną brew.
-Skąd to pytanie?
-Twoje włosy wyglądają - przerwał, szukając słowa - Ciekawie.
-Dzięki, nie zdążyłem wstąpić do fryzjera, gdy wracałem - zaśmiałem się. - Tak bardzo się za wami stęskniłem.
-Nie miałeś już kasy na fryzjera, prawda?
-Być może - uśmiechnąłem się, po czym wszedłem do środka, a rzeczy, które dał mi Chris położyłem na stoliku. Ross rzucił się na nie niczym jakieś zwierzę, takiego zszokowania na jego twarzy jeszcze nie widziałem.
-Jak mogłeś mnie ze sobą nie zabrać? - spytał, nie mogąc zrozumieć.
-Chciałem od was odpocząć.
-Ross kto przyszedł? - zapytała Rydel, wychodząc z kuchni w różowym fartuchu - Riker! Twój kochany braciszek wrócił! - zaśmiała się, po czym przytliła mnie, mówiąc "Dobrze, że wróciłeś".



*Chris*



Zmęczony od razu rzuciłem się na kanapę, przez co cały kurz, który się na niej zebrał, uniósł się do góry, a ja myślałem, że zakaszle się na śmierć. Jednak, gdy opadł z powrotem udało mi się uspokoić mój kaszel.
-Głupi jesteś - powiedziała Victoria, ręką odpędzając od siebie kurz.
-Patrz jakiego mi tu bajzlu narobiłeś - warknął Brooke rozglądając się po pokoju.
-Chciałem się przespać - mruknąłem, wstając z sofy. - Przydałoby się tu posprzątać.
-Ja nawet nie chce wiedzieć jak to wygląda u nas - wymamrotała Vicky, biorąc się za ścierkę.
-To ja mam sprzątać tu i jeszcze u nas?! - spytałem zły. - Zlituj się kobieto.
-Nie przesadzaj - Charlie, podała mi odkurzacz.
Z szokiem spojrzałem na tego starocia, po czym swój wzrok przeniosłem na Brooke'a. Jeżeli on myślał, że ja będę odkurzać u niego w domu jakimś muzealnym eksponatem to się grubo mylił. Razem z odkurzaczem powędrowałem w stronę chłopaka. Wręczyłem mu urządzenie, po czym oznajmiłem, że ja się wezmę za porządkowanie w kuchni. Śmiałem się słysząc przeklinania dochodzące z salonu. Uwinąłem się z robotą dość szybko, akurat w tym samym momencie, gdy rozległo się pukanie do drzwi. Przełknąłem ślinę. Ostatnio, gdy ktoś pukał do drzwi dostaliśmy zlecenie, przez które Charlie trafiła do szpitala, a potem musieliśmy się ukrywać. Mimo wszystko ruszyłem w kierunku drzwi. Nacisnąłem klamkę i przekonałem się, że moja intuicja nie myliła się. Na wycieraczce leżała koperta. Rozejrzałem się wokół, po czym podniosłem ją i wróciłem do reszty.
-Dostaliśmy coś - powiedziałem dość głośno, po czym pokazałem kopertę.
Wszyscy od razu spojrzeli sie na mnie i zrobili miejsce na stole, bym mógł otworzyć przesyłkę. Victoria podała mi swój nóż. Usiedliśmy na w miarę odkurzonych sofach. Moje ręce zaczęły się trząść i odmawiać mi posłuszeństwa, gdy miałem przeciąć papier. Charlie odebrała ode mnie nóż i kopertę, po czym spojrzała na mnie jakby pytając czy może. Przytaknąłem ruchem głowy, po czym spuściłem swój wzrok na buty. Było mi wstyd.
-Mamy przejebane - szepnęła Charlie, po przeczytaniu listu.
Victoria wyrwała różowowłosej kartkę z rąk i zaczęła czytać na głos. Z każdym słowem bicie mojego serca przyśpieszało i zaczynał oblewać mnie zimny pot. Brooke patrzył na mnie jakby czekając na ratunek, miał nadzieję, że powiem coś, co wszystkich uspokoi, a tymczasem sam siebie nie umiałem uspokoić.
-Zleceniodawca się myli - powiedziałem po chwili namysłu. - Nic nam nie grozi.
-Skąd ta pewność? - spytała Victoria. - Jeżeli się mylisz musimy pierwsi zaatakować, nim oni nas powybijają.
-Nie mylę sie! Nie będziemy nic robić! - uderzyłem pięścią w stół.
-Powinniśmy powiedzieć o tym Laurze - wtrącił spokojnym tonem, bojąc się mojej reakcji.
-Laura o niczym się nie dowie! Zaczęłaby działać a to napewno przyniosłoby niepotrzebne straty - warknąłem, wyrywając siostrze papiery z rąk, po czym zacząłem je targać. - Osoba, która jej powie ciężko tego pożałuje.
Bałem się zacząć działać. Nie chciałam stracić żadnego z członków i wolałem zignorować wiadomość, którą wysłał nam nasz zleceniodawca. Miałem ogromną nadzieję, że naprawdę mam rację i on się myli. Żałowałem później tego. Być może mielibyśmy szansę na zwycięstwo, gdybyśmy zaczęli coś robić, ale gdy pozwoliliśmy działać przeciwnikom... Byliśmy na przegranej pozycji.


Rozdział 6

~Brooke~

Wpatrywałem się w ich nieziemskie tyłki, przygryzając delikatnie dolną wargę. Jestem pewien, że jednocześnie uśmiechałem się niegrzecznie. W mojej głowie przewijała się masa różnych myśli. Sam byłem zaskoczony seksownością swojej wyobraźni. Dziewczyna właśnie miała rozpiąć swój biustonosz, ale moje myśli rozpłynęły się, gdy poczułem uderzenie ścierką w twarz. Z wściekłością w oczach spojrzałem na Chrisa.
-Nawet w moich myślach cały czas kończę na staniku! - wrzasnąłem oburzony. - Zlitowałbyś się!
-Zabraniam ci tak myśleć o nich.
-Dlaczego? - jęknąłem zrozpaczony.
-Po pierwsze: jedna z nich to moja siostra - wyliczał. - A po drugie: To nasze przyjaciółki i są dla nas jak siostry, więc to nieetyczne.
-Wiele rzeczy, które robimy są nieetyczne - mruknąłem. - Ale dalej je robimy...
-Zabraniam.
Spojrzałem się na chłopaka miną zbitego szczeniaka. Pamiętam, że gdy Victoria tak robiła to działało. Brunet zamiast powiedzieć "Ok, dobra rób co chcesz", znów walnął mi ścierą w twarz.
-Wracaj do pracy.
Odwrócił się, a ja pokazałem mu język, po czym wziąłem do ręki następny talerz i zacząłem go szorować. Rocky, który płukał naczynia obok mnie śmiał się ze mnie i nie potrafił przestać. Wiedziałem, że gdy zacznę go uspokajać to tylko pogorszę sprawę, ale wkurwiał mnie niemiłosiernie. Niewiele myśląc wyjąłem broń zza paska i przyłożyłem mu do skroni. Chłopak od razu spoważniał. Obrócił się w moją stronę i spojrzał na mnie z miną typu "wiem, że nie naciśniesz spustu".
-Stary, jesteś młodszy ode mnie - westchnął brunet. - Mogę się z ciebie trochę pośmiać.
-Ale ja jestem bardziej doświadczony w gangu - warknąłem. - Szanuj mnie i wiedz, że umiem korzystać z tej broni.
-Wiem o tym, ale nie zapominaj, że gdy Vicky była w sytuacji zagrożenia to ja użyłem tej broni.
Tym zdaniem wygrał. Schowałem rewolwer za pasek, tam gdzie jego miejsce i wróciłem do pracy jakby wcześniejsza sytuacja nie miała miejsca. Chłopak dobrze wiedział, że żadne z nas nie może sobie wybaczyć tamtego wydarzenia. Stał się pewniejszy w naszych "szeregach". Znaczyło to, że w czasie innnych zleceń nie będzie siedział w jednym kącie z podkulonym ogonem. Cieszyło mnie to, ale wkurwiał mnie z tym, że wiedział jak zamknąć mi dziób. Drzwi od kuchni otworzyły się i stanęły w nich dziewczyny. Przęłknąłem ślinę na ich widok, by się opanować. Były kelnerkami i nosiły seksowne uniformy. Krótkie czarne spódniczki to coś co lubię...
-Mam dość - warknęła ze złością Laura i opadła na krzesło. - Dlaczego nie znaleźliśmy innej kryjówki tyle jakiś debilny bar?! Jestem klepana po tyłku minimum dziesięć razy dziennie i tyle samo razy muszę się panować, żeby nie wyciągnąć spluwy i ich wszystkich nie pozabijać!
-To dobre miejsce - odezwał się Chris. - Nikt tu nas nie będzie szukał, gliny nawet nie pomyślą, że wielki gang może się ukrywać w czymś takim.
-Wiesz ja też nie pomyślałabym, że kiedyś będziemy przebywać w takiej melinie - burknęła Victoria. - Charlie powinna odpoczywać, a zamiast tego przez trzy miesiące biega z kuflami piwa i stara się być miła dla tych alkoholików!
-Trzy miesiące - mruknąłem pod nosem. - Tyle tu już siedzimy.
-Nie moglibyśmy już wrócić? Przecież napewno już o nas zapomnieli - wtrącił się Rocky. - Tylko moja rodzina nie zapomniała...
-Powtarzam to Chrisowi. - Vicky wskazała na swojego brata. - Prędzej znajdą nas, szukając Rocky'ego niż grupkę przestępców
-Jeszcze tydzień - westchnął Chris.
-Co? - wymsknęło się każdemu z nas.
-Za tydzień wrócimy. Ben wymyślił wytłumaczenie na naszą nieobecność. Zdobywa dla nas rzeczy, które pomogą nam to wyjaśnić.
Zgodnie kiwnęliśmy głową zadowoleni, dając znak, że rozumiemy. Każde z nas wróciło do pracy, powtarzając sobie, że musimy wytrzymać jeszcze tylko 7 dni.



~Vanessa~



Zakręciło mi się w głowie. Szybko pobiegłam do łazienki, żeby obmyć twarz wodą i otworzyć okno, by odetchnąć świeżym powietrzem. Starałam się uspokoić oddech, udało mi się to po kilku minutach. Czułam się źle, bardzo źle. Moje samopoczucie pogarszało się z każdym dniem. Nie dziwiło mnie to. W końcu to normalne, gdy człowiek śpi trzy godziny na dobę. Za bardzo się zamartwiałam Laurą. Nie tym, że policja sądzi, iż jest wielką przestępczynią. Bardziej martwiło mnie to, że nie dawała żadnego znaku życiu. Ani jednej głupiej karteczki czy głupiego smsa. Obwiniałam się o to, że to moja wina. Zaczęłam się nienawidzić, bo zrozumiałam jaką byłam egoistką - na początku najbardziej wystraszyłam się tym, co pomyślą sobie w pracy, dopiero potem zdałam sobie sprawę, że mogę już nigdy nie zobaczyć mojej siostry.
-Za dużo tego wszystkiego - wyszeptałam chlapiąc w siebie zimną wodą. - Za dużo pracy, za dużo myśli...
Przepracowywałam się. Brałam masę pracy do domu odkąd zniknęła Laura, żeby skupić swoje myśli na czymś innym. Czasem mi to wyszło, czasem nie. Były momenty, gdy za bardzo tęskniłam za siostrą i popełniałam błędy. Przez to dostałam już kilka pouczeń od szefa. Zlewałam je. Po raz pierwszy miałam głęboko w dupie jego zdanie, ale wystraszyłam sie, gdy powiedział, że mogę stracić pracę.
-Wszystko w porządku? - spytała Louise, nowa pracownica, dopiero sie wszystkiego uczy.
-Tak, tak - odpowiedziałam, ścierając łzy, które bez mojej woli spłynęły po moich policzkach i spróbowałam się uśmiechnąć, ale chyba nie wyszło mi to najlepiej.
-Ness, jesteś dla mnie jak siostra - wyznała, a ja zamarłam. - Możesz mi powiedzieć wszystko, chciałabym ci pomóc.
-Nie chciałabyś takiej siostry jak ja - odparłam. - Jestem egoistyczną pracocholiczką, która ma w dupie uczucia innych, bo jej praca jest najważniejsza.
-Nieprawda. - Louise podeszła do mnie. - Może i byłaś taka, ale zmieniłaś się. Chodzi o twoją siostrę, prawda?
Kiwnęłam głową.
-Jestem pewna, że wróci do domu prędzej czy później. - Dziewczyna uśmiechnęła się. - Będzie cała i zdrowa, w jednym kawałku.
-Jak możesz być tego taka pewna? Wszystko jest możliwe...
-Moja intuicja mi tak podpowiada. Bądź dobrej myśli.
-Postaram się.
Louise uśmiechnęła się i przytuliła mnie mocno. Przez krótki czas siedziałyśmy w ciszy. Ona głaskała mnie po głowie, a ja starałam się nie rozpłakać. Czułam się jak dziecko, które zraniło się i stara się pokazać, że jest silne.
-Pomogę ci z pracą - powiedziała nagla blondynka. - Jeśli razem się za to weźmiemy  szybciej się z tym uporasz.
-Dziękuję - uśmiechnęłam się i pierwszy raz od kilku miesięcy pomyślałam, że może wszystko się jakoś ułoży... Błąd - że NAPEWNO się wszystko ułoży.



~Ross~



-Oj wiecie, że on potrafi tak zrobić! Lubi się zabawić! Pewnie pojechał gdzieś na motorze, żeby odpocząć od tego wszystkiego, a wy niepotrzebnie się martwicie - wtrąciłem się do rozmowy.
Miałem dosyć. Rocky już raz pojechał na miesiąc na hawaje. Było tak samo jak teraz - nie wiedzieliśmy co się z nim dzieje, gdzie jest i czy żyje. Wrócił opalony i z ledwie jednym zadrapaniem, bo gamoń się wywrócił i otarł się kamień. Nie mówię, że się nie martwiłem! Ale no ludzie, byłem dobrej myśli, a oni od razu pisali jakieś czarne scenariusze.
-Ross jak możesz? - Delly spojrzała na mnie zaskoczona. - A jak mu się coś stało? Ktoś go porwał?
-Jakby go porwali to jestem pewien, że szybko by go nam zwrócili...
-Ross! - skarcił mnie Riker. - Przestań!
-A bo to pierwszy raz jest taka sytuacja? - spytałem. - Błagam was... Przestańcie.
-Okay, to nie jest pierwszy raz kiedy gdzieś wybył i nie wiemy gdzie - przyznał mi rację Ellington. - Ale pierwszy raz trwa to tak długo.
-Rzeczywiście trwa to trochę, ale może się świetnie bawi? Z hawai wrócił jak mu się atrakcje skończyły
-Popieram Rossa, mam dość już ciągłych rozmyślań o tym, czy czasem nie stało się mu coś złego - poparł mnie Ryland. - W sumie nie dziwię się Rocky'emu, bo zauważacie go tylko wtedy, gdy trzeba napisać nową piosenkę, a tak to zachowujecie się jakby go nie było. Tylko ja, Ross i Ell cały czas spędzamy z nim czas. Ogarnęlibyście się trochę!
-Fakt - przyznała Rydel, - Riker, oni mają rację.
-Chyba mu skopę dupsko jak wróci - mruknął najstarszy. - Ja będę zwracał tak na niego uwagę aż mu zbrzydnę!
-Ej bez przemocy!
-A kto mówi o przemocy? Będzie moim młodszym braciszkiem, będę tak o niego dbał, że już nigdy nie ucieknie żeby zwrócić na siebie uwagę.
-Prędzej ucieknie od ciebie - zaśmiał się Ryland
Zaśmiałem się. W środku byłem zestresowany i zły. Laura też zniknęła niedawno, nikt nie wiedział, co się z nią dzieje. Ponoć tak samo jak Rocky nieraz znikała. Byłem zły na siebie, bo bardziej martwiłem się o Lau niż o brata.


środa, 17 lutego 2016

Rozdział 5


~Brooke~
Zrobiło się niebezpiecznie, więc wróciliśmy po Charlie. Zabraliśmy ją ze szpitala i pojechaliśmy do jednego z naszych ulubionych barów, żeby zastanowić się, co dalej. Różowa zaczęła poznawać się z nowym przy kieliszku. Na początku była na nas zła za to, że naraziliśmy się na takie niebezpieczeństwo, ale potem jej przeszło. Powoli nawet zaczeła przekonywać się do Lyncha.
Podczas, gdy Charlie upijała się z Rockim, a Victoria i Chris poszli załatwić pewną sprawę, ja zacząłem rozglądać się za czymś odpowiednim dla mnie. Szybko spostrzegłem na parkiecie blondwłosą dziewczynę. Była dość skąpo ubrana, a jej ruchy były seksowne i podniecające. Od razu zrozumiałem, że jest po paru drinkach. Heh... Mi to nie bardzo przeszkadzało. Przeczesałem włosy ręką i pewnym krokiem ruszyłem w jej kierunku. Prawie od razu mnie zauważyła. Wpadłem jej w oko. Zbliżaliśmy się do siebie. Zaczęła tańczyć przede mną. Kołysałem się lekko obserwując jej kocie ruchy. Uśmiechałem się pod nosem gdy tańcząc zachaczała o poszczególne części mojego ciała. W pewnym momencie lekko szarpnąłem ją i mocno przyszczypiłem do siebie. Złapałem jej jędrne pośladki i wpiłem się w jej usta. Najpierw całowałem ją całkiem delikatnie, ale później moje hormony buzowały przez co pocałunki stawały się bardziej namiętne... Powiedziałbym nawet, że odrobinę brutalne.
-Chcę cię - szepnąłem jej władczo do ucha, gdy oderwaliśmy się od siebie.
-Bierz mnie - wychrypiała dziewczyna.
Zaśmiałem się delikatnie pod nosem, po czym znów zawładnąłem jej wargami. Trzymając dłońmi jej tyłka podniosłem ją. Blondynka tylko objęła rękami moją szyję i nie protestowała, gdy zacząłem kierować się do pokoju dla personelu. Gdy znaleźliśmy się już pod drzwiami odstawiłem ją na podłogę, ale nie zaprzestawałem skradać jej pocałunków. Przez moment grzebałem w kieszeni, odnalazłem w nich odpowiednie klucze i otworzyłem wrota. Wystarczyło parę sekund, żeby dziewczyna została rozebrana przez mnie do samej bielizny i rzucona na sofę. Przygryzłem wargę patrząc na jej wdzięki. Zacząłem całować jej biust, jednocześnie próbując odpiąć jej stanik. Kurwa, jeżeli znów przez biustonosz nie zrobię tego to chyba spalę wszystkie sklepy z bielizną w okolicy. ~ przeszło mi przez myśl. Nagle drzwi otworzyły się z hukiem, a do środka weszła nachlana Charlie. Zaklnąłem pod nosem i oderwałem się od dziewczyny.
 -Szmaciarz - mruknęła moja przyjaciółka. - Dziwkarz pierdolony.
 -Co? - wymknęło mi się, nie wierzyłem w to co słyszę.
-Spierdalaj, szmato - powiedziała luźno Charlie, mając wzrok utwiony w podłodze.
-Lepiej ty stąd wyjdź - odpowiedziała dziewczyna, zakrywając się swoją koszulką.
Wstałem z kanapy i podszedłem do różowowłosej, kompletnie zlewając dziwkę, która leżała tak jak wcześniej i zapewne miała nadzieję, że wyprowadzę moją znajomą. Ja jednak chciałem ją przeprosić, sam nie wiem czemu, ale poczułem się tak jakbym wyrządził jej ogromną krzywdę.
 -Nie dotykaj mnie - wybełkotała Charlie, gdy zbliżyłem się do niej lekko. - Najpierw obmacywałeś tą kurwę, a teraz podchodzisz do mnie z rękami? Zastanów się trochę.
 -Nie obrażaj mnie. - Blondi podniosła się do pozycji siedzącej i z wrogością patrzyła na Grande. - Może byś tak wyprowadził tę dziwaczkę i dokończylibyśmy to co zaczeliśmy.
 -Nie mów tak o niej... Charlie nie jest dziwaczką - odparłem, zaciskając powieki. - Wyjdź.
-Co? Ja mam wyjść czy ona? - blondynka wstała i miałem wrażenie, że zaraz mi przywali.
Charlie zaśmiała się pod nosem.
 -A myślałam, że to bujda, iż blondynki są idiotkami - śmiała się lekko Grande, ale po chwili spoważniała i gróźnym tonem kontynuuowała - Chodziło mu o ciebie, więc wypierdalaj.
-Nie ciebie się pytałam - warknęła dziewczyna.
-Spieprzaj stąd - poleciłem - Już!
Dziewczyna wystraszyła się lekko, ale nie wygladała tak jakby zamierzała wykonać moje polecenie. Charlie także zauważyła jej nieposłuszność, ale ją o wiele bardziej to zdenerwowało niż mnie. Po chwili wyjęła broń zza paska i skierowała ją na blondynę. Nie zareagowałem, wiedziałem, że nic bym nie wskórał a najwyżej pogorszyłbym sytuacje.
-Wyjdziesz stąd żywa bądź martwa... To twój wybór - oznajmiło miło różowowłosa, uśmiechając się sztucznie.
Laska o mało co nóg nie pogubiła wychodząc z pomieszczenia. Miałem ochotę wybuchnąć śmiechem, widząc to, ale postanowiłem, że lepiej będzie jak zachowam powagę. Gdy blondyna zniknęła z mojego pola widzenia, zacząłem żałować tego, że w takiej chwili potrafiłem myśleć o zaspokojeniu swoich męskich potrzeb. Bardzo żałowałem widząc ból w oczach Charlie, który zauważyłem gdy spojrzała w moje tęczówki. Padłem na kolana, gdy pierwsze łzy zaczęły spływać po jej policzku. Miałem ochotę, żeby zastrzeliła mnie bronią, którą miała w ręku. Jednak straciłem rozeznanie, gdy moja przyjaciółka uśmiechnęła się. Nie potrafiłem rozpoznać tego uśmiechu. Nie wiedziałem czy szczerze się uśmiecha czy też próbuje ukryć którąś ze swoich emocji.
 -Nie wierze, że mam tak zjebanego przyjciela - zaśmiała się, ale nie przestała wcale płakać. - Jesteś pierdolonym idiotą.
-Wiem, że zasłużyłem na te obelgi - powiedziałem, choć tak właściwie ona nie była moją dziewczyną i nie miała powodu, żeby przeżywać to, iż chciałem sie przespać z jakąś dziwką. W głębi serca czułem jednak, że postąpiłem okropnie.
-Pieprzony dupek - Charlie uśmiechała się przez łzy, a ja nie wiedziałem co robić.
Klęczałem przed nią i patrzyłem w jej oczy, wysłuchując coraz to gorszych wyzwisk. Słuchałem tego wytrwale, traktowałem jak karę. Miałem wrażenie, że po tym dniu już w życiu nie będę chciał pieprzyć jakiejś pierwszej lepszej zdziry, tylko zaczekam na miłość, z którą będę się kochał okazując swoje uczucia.
-Nie zasługujesz na taką przyjaciółkę jak ja... Kocham cie rozumiesz?! A ty robisz takie rzeczy! - zamarłem, gdy usłyszałem to zdanie wypowiedziane przez różowowłosą. Moje serce zaczęło szybciej bić, a przecież nie powinno bo w naszej bandzie już nie raz padły słowa "kocham cię" bądź "jesteś dla mnie ważny". Byliśmy jak rodzina, więc to nie było dziwne.
 -Też cie kocham. - Przełknąłem ślinę, bo wydawało mi się że nie mówię tego jako brat. - Jesteś dla mnie jak siostra.
Dziewczyna prychnęła na moje słowa.
 -Myślisz, że marzyłam o takim bracie jak ty? O takim, który chce zaliczyć byle jaką szmatę, żeby mieć po prostu z głowy "pierwszy raz"?! - przerwała na moment, by splunąć. - Zastanów się co robisz, a ja idę się jeszcze napić.
Rzuciła broń obok mnie i wyszła z pomieszczenia, trzaskając za sobą drzwiami. Moje emocje były wymieszane ze sobą. Nie wiedziałem co mam myśleć. Klęczałem i próbowałem pozbierać się do kupy, ale byłem zbity z tropu i trochę mi zajęło, żebym zaczął logicznie myśleć i zastanawiać się. Ledwo co podniosłem się z kolan, a drzwi otworzyły się. Ujrzałem Chrisa.
 -Szukaliśmy cie, deklu - powiedział z dziwnym wyrazem twarzy. - Chodź, mamy schronienie na jakiś czas
Kiwnąłem głową dając znak, że rozumiem i ruszyłem za chłopakiem..